Reklama

Na żywca. Rozmowa z Aleksandrą Taistrą o wspinaczce na tatrzańskim Mnichu i Rysie Hobrzańskiego

Na wyciągach Hobrzańskiego czułam się jakbym była bogiem, miała skrzydła lub szła po schodach i trzymała się balustrady. Gdy weszłam na szczyt ściany, byli tam jacyś ludzie, którzy patrzyli na mnie nie rozumiejąc co się dzieje… Dlaczego nie mam uprzęży?

 

Wspinanie na żywca

 

Z Aleksandrą Taistrą, wspinaczką, trenerką i instruktorką wspinania, rozmawia

Magdalena Przysiwek

 

*Wspinanie na żywca budzi wiele kontrowersji. Ty w tym roku przeżywcowałaś dwie drogi na tatrzańskim Mnichu – Międzymiastową (VI+) i Rysę Hobrzańskiego (VII-). Jaka była twoja motywacja do zrobienia tych dróg? 

Od momentu, kiedy zrobiłam pierwszego żywca, a potem następnego, starałam się to jakoś zdefiniować. Im bardziej próbowałam określić swoją motywację, cel, i ten stan, który miałam podczas żywcowania, im bardziej napierałam na siebie i myślałam o tym, tym bardziej nie potrafiłam tego nazwać. 

Trzeba to przeżyć, aby zrozumieć, bo ciężko to opowiedzieć? 

Dokładnie. Na pewno moją główną motywacją była silna potrzeba wejścia w stan, gdzie nie ma nic. Jest on mi znany nie od dzisiaj i bardzo go lubię. Do tego poczucie wolności i przekraczanie własnych granic. Chciałam przetestować swoje możliwości i sprawdzić, co się zadzieje z moją głową. Czy będę panikować, czy będę spokojna? Jak się zachowa moje ciało? Byłam bardzo ciekawa, co tam się wydarzy. Od kiedy pamiętam, taki stan wyobcowania, odłączenia wszystkiego, a nawet odizolowania od samej siebie, był obecny w trakcie moich wspinaczek. Na zawodach, na Pochylcu [skała na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej], na każdej ściance, na której trenowałam, miałam tę tak zwaną „odklejkę”. I to mi towarzyszy od ponad 20 lat. W trakcie żywcowania w Tatrach ten stan przyszedł do mnie z takim impetem, jakbym była szklanką, do której się nalewa i staje się totalnie pełna. I to było coś absolutnie niesamowitego. Chciałam przeżyć to po całości i poczuć taką lekkość. To jest coś, co tak jak mówisz, jest nie do opisania. To po prostu trzeba przeżyć. 

 

 

To dla mnie duchowe przeżycie

 

Myślisz zatem, że żywcowanie to jest też próba dowiedzenia się czegoś o sobie? 

To jest tak jakbyś polizała lizaka, który ci zasmakował. I nagle chcesz go więcej i liżesz z każdej strony. I zauważasz, że ten prosty lizak ma w sobie różne smaki, ale też różne kształty. Mogłabym to też porównać do rozszerzającej się źrenicy w ciemnym pokoju. Gdy twoje oczy przyzwyczajają się do ciemności, dociera do nich więcej światła, zaczynasz widzieć kształty i widzisz więcej. To pierwsze przeżywcowanie zrodziło potrzebę zrobienia tego ponownie na czymś bardziej wymagającym i sprawdzenia, czy dam radę? Czy mój system nerwowy to wytrzyma? Okazało się, że to jest coś absolutnie mojego. To dla mnie bardzo silne, duchowe przeżycie.

Powiedziałaś, że to było sprawdzenie siebie, czy dasz radę? Jak się wspinasz bez asekuracji, to „sprawdzenie” jest dużym ryzykiem.  

Myślę bardziej o psychicznym sprawdzeniu się. Często moi klienci zaczynają podczas wspinaczki panikować. Ja mam chłodną głowę i nigdy nie tracę kontroli. Jestem skupiona, nie uciekam myślami. Chciałam, żeby kolejne żywce pokazały mi, czy spanikuję, czy zacznę się stresować? I tak na Międzymiastowej mocno się trzymałam. Ale już na końcówce Hobrzańskiego, która idzie tak samo jak Międzymiastowa, więc już ją znałam, czułam się bardzo komfortowo. Miałam w sobie duży spokój i wrażenie, jakbym szła po chodniku. Trochę mnie to przeraziło, a jednocześnie natchnęło, by ciągnąć temat żywcowania dalej. 

 

To nie była brawura

 

Nie bałaś się, że ukruszy ci się skała? 

Bardzo rzetelnie przeczyściłam skałę tuż przed wejściem w drogę, aby uniknąć takiej sytuacji. Choć pominęłam górne odcinki, bo były zajęte przez odbywające się tam kursy. Ukruszył mi się tylko jeden stopień na Hobrzańskim. Wtedy po prostu mocniej zacisnęłam dłoń na chwycie. 

Czułaś się fizycznie przygotowana do wspinania w takim stylu?

Absolutnie. Poziom fizyczny i mentalny to był totalny top. Tam nie było żadnej pomyłki. Nawet gdyby mi się kabaretowo jakaś półka zaczęła obsuwać, to wydaje mi się, że bym sobie z tym poradziła. 

[paywall]

Szłaś te drogi wcześniej? 

Z Międzymiastową było tak, że przyszłam pod ścianę, spojrzałam na moją przyjaciółkę Martę i towarzystwo, które tam było, i stwierdziłam, że pójdę za nimi na drugiego, żeby przeczyścić sobie skałę. A przy tym przypomnieć drogę, bo robiłam ją jakiś czas temu. Każdy wyciąg przeszłam na wędkę po trzy razy tego dnia. Po czym zjechałam pod ścianę i poszłam całość już na żywca. Natomiast na Hobrzańskim to była akcja długofalowa. Zajęło mi to chyba z siedem wyjazdów. Przyjeżdżałam, zrzucałam sobie linę, patentowałam, czyściłam i tak w kółko. Gdy pierwszy raz zjechałam Hobrzańskim, stwierdziłam, że to jest pokręcona opcja. I że Michał Król, który zrobił tą drogę jest totalnym „przedzikiem”. Zadzwoniłam powiedzieć mu, że pełen szacun i że nie wyobrażałam sobie, by zrobić to na żywca. Ale to mnie jeszcze bardziej zmotywowało, żeby tam przyjeżdżać i patentować. 

Ile razy byłaś na tej drodze, zanim ruszyłaś bez asekuracji? 

Siedem wyjazdów po dwie sesje, więc myślę, że czternaście razy. 

Pamiętałaś całą drogę, wszystkie przechwyty, stopnie? 

Niby tak, ale te ryski można łapać na różne sposoby, więc bardziej pamiętałam stopnie i trudniejsze miejsca. Natomiast w trakcie przejścia okazało się, że zrobiłam to zupełnie inaczej. Ale generalnie miałam drogę rozpracowaną po całości. Cała ta akcja wymagała ode mnie ogromnej świadomości. To absolutnie nie była brawura. 

 

Czułam się, jakbym miała skrzydła

 

Jak się czułaś na tych drogach? Rzeczywiście spokój towarzyszył ci cały czas? 

Podczas pierwszego przejścia nic nie widziałam, nie słyszałam i nikt mnie nie rozpraszał. Byłam podekscytowana, ale ufałam swoim umiejętnościom fizycznym i wiedziałam, że mam duży zapas. Robię trudne rzeczy od pięciu lat i myślę, że są bardziej szalone niż ta Międzymiastowa. To mi dało komfort i czułam się naprawdę dobrze. 

Natomiast przed wejściem na Hobrzańskiego trochę się denerwowałam. Ale jak tylko oderwałam nogi od gleby, to już był taki fokus, że znów nic nie widziałam. Mogłabym to porównać do takiego martwego stanu. Wykonujesz daną czynność i jest tylko ona. Nie ma nic poza tym. Na kolejnych dwóch wyciągach Hobrzańskiego, które już znałam, pojawiła się nawet lekka frywolność. I to mnie trochę zestresowało, bo było wręcz dziwne. Czułam się jakbym była bogiem, miała skrzydła lub szła po schodach i trzymała się balustrady. Gdy weszłam na szczyt ściany, byli tam jacyś ludzie, którzy patrzyli na mnie nie rozumiejąc co się dzieje… Dlaczego nie mam uprzęży? A ja przez moment byłam szalona. Wyobraź sobie, że wszystko na co patrzysz, ma najprecyzyjniejszy, najwspanialszy kształt i kolor. Czujesz pod swoimi palcami fakturę wszystkiego, czego dotykasz. Smakujesz coś na najwyższym poziomie. I to była po prostu torpeda smaku. Festiwal wszystkiego, co najlepsze. 

Takie totalne zafiksowanie na bycie tu i teraz. Absolutne flow. Tak to odczuwam, jak opowiadasz. 

Odcina cię od wszystkiego. Tylko najbardziej zastanawia mnie, jak intensywne musi to być przeżycie, iż wyłącza strach, że możesz zginąć. To jest dla mnie chyba największa zagadka tego fenomenalnego przeżycia. 

Doszłaś do jakiś wniosków, skąd się bierze to odcięcie od strachu i obiektywnego zagrożenia? 

Na pewno ogromną rolą odgrywało to, że miałam duży zapas. Wspinam się już bardzo długo i to nie była droga na moim fizycznym maksie. Poza tym doświadczam podobnych rzeczy od ponad pięciu lat, bawiąc się w te wielowyciągi, gdzie margines pomyłki jest często zerowy. Niby mam linę, ale spadać nie mogę, bo może się to skończyć tragicznie. Muszę dojść do ogromnej precyzji, jeżeli chodzi o przechwyty, wytrzymałość i mental. Tam nie ma miejsca na pomyłkę. To wyćwiczyło moją psychikę i dało mi duże pole do popisu w trakcie żywcowania. 

 

Dwa momenty loteryjne

 

Twoje wielowyciągówki to drogi sportowe, obite? 

Niedawno próbowałam taką drogę – 60 metrów, 3 przeloty. Kolejna droga 7c, 40 metrów, 4 przeloty i 10-metrowe runouty. Zatem tak, to są drogi sportowe. Na Międzymiastowej i Hobrzańskim mimo że nie miałam uprzęży, byłam do tego mentalnie przyzwyczajona. Ale oczywiście wspinaczki free solo to nowy krok w mojej karierze. 

Międzymiastowa o wycenie VI+, Hobrzański VII-, czyli dla Ciebie to pewnie drogi, które z liną robisz z przysłowiowymi zamkniętymi oczami. 

Wspinanie na tych drogach z liną jest zupełnie inne. Jak robiłabym je na wędkę, to faktycznie mogłabym iść z zamkniętymi oczami. Natomiast jak liny nie było, to pojawiła się myśl, że, tak jak powiedziałaś, może się coś ukruszyć, można się pośliznąć… Na Hobrzańskim był jeden czy dwa momenty troszkę loteryjne… Potem zauważyłam, że miałam stan zapalny w kciuku, bo tak mocno się trzymałam. Ale ogólnie te drogi nie były dla mnie wymagające fizycznie. 

 

 

Jestem kontrowersyjną postacią

 

Po swoim żywcowaniu, spotkałaś się z dużym hejtem. Jak odebrałaś  opinie, które czasem były bardzo ostre? 

Jako wspinacz przeszłam różne etapy. Od takiej uśmiechniętej blondyneczki, przez sportowca, który nie dał sobie w kaszę  dmuchać i walczył o swoje, po osobę zdającą sobie sprawę, że emocje nie mogą brać góry w trakcie wielowyciągowego wspinania. I gdy przyjechałam z tej włoskiej ziemi [o co tu chodzi z tą włoską ziemią?], uśmiechnięta i przyjazna, ludzie spojrzeli na mnie w dziwny sposób i pytali, czy mnie pogięło? W tym momencie znów weszłam w skórę twardego sportowca, przypominając im, że nie robię tego od dwóch godzin. Może nie jest to mój chleb powszedni, ale wiem co robię i byłabym wdzięczna, gdyby nikt mi nie mówił, jak mam funkcjonować w swoim wspinaczkowym świecie. Bo wydaje mi się, że nieźle mi to wychodzi przez ostatnie kilkanaście lat. To zrodziło niesmak, którego początkowo nie umiałam sobie wytłumaczyć. Wydawało mi się, że ktoś powie: „wysokie ryzyko, ale szacun”. Albo „Olka, bardzo cię kochamy, lubimy, nie chcemy cię stracić”. A narracja była w stylu: co ty wyrabiasz?! Chcesz się zabić?! Dużo osób podważało moje umiejętności. 

Ktoś Ci tak powiedział wprost, czy tak to odczułaś? 

Słyszałam wprost, żebym się uspokoiła, bo się zabiję na byle czym, a to nie jest tego warte. Wtedy przypomniałam towarzystwu, że babram się w tym już tyle lat i naprawdę to są trudności, które nie wymagają ode mnie ogromnego wysiłku. Zrobiło mi się przykro, bo jak już zwracać komuś uwagę albo nawet pouczać, to warto robić to w kulturalny sposób. A poza tym, kim ktoś jest, żeby mówił mi, co mam robić, kiedy nikomu nie wyrządzam krzywdy. To mi się bardzo nie spodobało. Trochę się obraziłam, ale potem to sobie wytłumaczyłam, że ci ludzie dbali o mnie, tylko ich narracja była niewłaściwa. Jasne, że żywcowanie to kontrowersyjny temat. Natomiast poszłam po rozum do głowy i nie gniewam się, że ktoś może tego nie rozumieć i nie akceptować. Ale nie pozwolę, żeby mnie obrażał.

Zastanawiam się jaka rzeczywista intencja kryła się w tych wypowiedziach. 

Z perspektywy czasu wydaje mi się, że przestałam stawiać granice. Kiedyś byłam nielubiana, ale szanowana. Teraz jestem lubiana i klepana po głowie albo popychana. Owszem na większości zdjęć widać mój szeroki uśmiech, nawet jak krew mi się leje pod kolanami, bo strasznie się cieszę tym, co robię. Jednak to sprawia, że ludzie nie rozumieją, że mi też jest czasem bardzo ciężko. Nikt nie widzi wielu miesięcy przygotowań. Musiałam więc tupnąć nogą i znów zaznaczyć swój teren. Pokiwać palcem jednemu czy drugiemu, żeby patrzył na siebie, a mi do życia nie zaglądał. 

Owszem, jestem w jakiś sposób kontrowersyjną postacią, bo zawsze mówiłam, co myślałam i to się wielu ludziom nie podobało. A teraz jeszcze doszło żywcowanie. Niestety uważam, że duże znaczenie ma fakt, że jestem kobietą. Faceci uważają nas za miękkie fujarki. W Tatrach znowu zobaczyłam, jak bardzo jest to szowinistyczne środowisko. Dlatego musiałam znowu zacząć warczeć. Ale pomyślałam, że już nie chcę wchodzić w rolę agresora. Po prostu muszę pogodzić się z tym, że komuś to się nie podoba. Najlepiej jakbyśmy były potulne, grzeczne i przybijamy sobie piąteczki. I wtedy wszystko fajnie. Ale już jak tobie coś wychodzi, to nagle słyszysz, że cię pogięło.  

 

Trzeba robić swoje

 

Myślisz, że rozwiązaniem jest nie przejmować się opiniami innych na tyle, na ile się da? 

Generalnie tak, ale czasem dochodzi do takiej sytuacji, że po prostu nie wytrzymujesz… 

Na pewno jest szereg rzeczy, których nie można przemilczeć. 

Czasem jak kimś nie potrząśniesz, to on w ogóle nie wie, o co chodzi i to nieważne, czy w środowisku polskim czy zachodnim. Jak jesteś dobra, to oni się pytają, czy mogą spojrzeć ci w spodnie, czy masz penisa? W trakcie tego żywcowania, znowu musiałam komuś pokazać środkowy palec. A to już nie leży w mojej naturze, bo ja tak nie chcę. Jednemu pokazałam środkowy palec, a do całej reszty po prostu odwracałam się na pięcie i robiłam swoje. Zatem reasumując, trzeba cicho, z uśmiechem, na totalnym chillu robić swoje. Przy pierwszej fali hejtu byłam strasznie zła. A potem sobie pomyślałam, że nie warto.

Myślisz, że udało ci się odciąć od tych opinii? 

Zdecydowanie tak. Jeżeli boli mnie jakaś opinia, to jest to moja własna opinia o sobie. Polegam tylko na tym, co sama myślę. Nie mam absolutnie żadnego problemu z tym, co czytam i słyszę na swój temat. 

Będziesz dalej żywcować? 

Mam na Sardynii dwa projekty, które chcę zrobić. Są dużo trudniejsze niż Hobrzański, ale przepiękne. Jest jeden taki turbo projekt, bo to 400 metrów w wycenie 7a+. Notabene, ostatnio sobie zapisałam, że wspinanie daje mi wszystko i zabiera mi wszystko, nie pozostawiając przestrzeni na nic innego. Zabiera mi dobre chwile z innymi ludźmi, czas, który mogłabym spożytkować w zupełnie inny sposób. Ale daje mi wolność, przestrzeń, emocje. Tego nikt i nic nie jest mi w stanie zapewnić. 

Zamieniłabyś wspinanie na cokolwiek innego?

Nie. 

* Nasza rozmowa odbyła się w październiku 2024 r. Od tamtej pory Ola zrobiła dwie kolejne drogi w stylu free solo, tym razem na Sardynii.

 

Aleksandra Taistra

Jedna z najlepszych polskich i światowych wspinaczek. Trenerka i instruktorka wspinania. Przez ostatnie lata zgromadziła imponującą listę przejść skalnych w Polsce i na świecie. Jako pierwsza Polka i czwarta kobieta w ogóle pokonała drogę wspinaczkową o trudności 8c – "Power Play" na Pochylcu na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. W 2012 r. poprowadziła drogę Cosi fan tutte w Rodellar o wycenie 8c+, a w 2023 r. wielowyciągową drogę Genius (8b, 300 m) na Sardynii. W 2024 r. przeszła swoje dwie pierwsze drogi w stylu free solo na tatrzańskim Mnichu. 

 

*Wspinanie na żywca 

- Inaczej żywcowanie to przejście drogi wspinaczkowej bez jakiejkolwiek asekuracji. 

- Według rygorystycznych zasad, podczas żywca w czystym stylu nie wolno mieć na sobie uprzęży, a pod drogą nie może leżeć crash pad (materac). 

- Po angielsku to free solo, które stało się rozpoznawalne nawet dla laików wspinaczki za sprawą filmu o tym samym tytule z 2018 r., którego bohaterem jest znany wspinacz Alex Honnold.  

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 19/12/2024 10:09
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do