Reklama

Dorota Rasińska-Samoćko - kobieta wspinająca się na najwyższe szczyty świata, realizuje projekt Podwójnej Korony Ziemi

Z Dorotą Rasińską-Samoćko, zdobywczynią dziewięciu 8-tysięczników, rozmawia  Paulina Grzesiok.

 

Poniższy tekst ukazał się w Wydaniu Specjalnym nr 03/2022 (Jesień).

 

Z Dorotą rozmawiam po jej prezentacji na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju. W tłumie festiwalowym znajdujemy zaciszne, choć mało przytulne miejsce i przenosimy się w góry wysokie. Dorota Rasińska-Samoćko realizuje projekt Podwójnej Korony Ziemi, czyli wchodzi na najwyższe szczyty wszystkich kontynentów oraz Koronę Himalajów i Karakorum. Na szerszą skalę usłyszeliśmy o niej po zdobyciu K2, choć do tego czasu miała już na swoim koncie osiem 8-tysięczników z tlenem. Kim jest ta kobieta, która idzie po swoje jak burza?

 

Inspirowali mnie Kukuczka, Rutkiewicz, Wielicki

 

Zacznę dość tendencyjnym pytaniem – jak się to wszystko u Ciebie zaczęło? Skąd aż tak silna pasja do gór?

Pasja do gór wysokich to coś, co trudno wytłumaczyć. Nosimy ją w sercu. Góry są i nie dyskutujemy z tym. To tak jak z żeglarstwem i nurkowaniem, które też uprawiam. Ale odpowiadając na pytanie, pierwsze wyjazdy w góry odbyłam z rodzicami. Zakochałam się wtedy w granitowych graniach i wiedziałam, że będę często w nie wracać. Jednocześnie chłonęłam historię polskiego himalaizmu – inspirowali mnie Kukuczka, Rutkiewicz, Wielicki. Można powiedzieć, że moim dziecięcym marzeniem było zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum, choć w tym wieku ciężko mieć jakiekolwiek doświadczenie życiowe, a co dopiero techniczne. Ale to było niewytłumaczalne, zakorzenione we mnie mocno, wręcz takie pierwotne! 

 

Z jednej strony jestem wielką romantyczką, bo uważam, że w życiu trzeba mieć pasję. Z drugiej strony jestem bardzo konsekwentna i zorganizowana. Wiem, co zrobić, by to osiągnąć. Podeszłam do tematu bardzo praktycznie. Najpierw zrobiłam kurs skałkowy, potem taternicki, następnie przyszła pora na trekkingi i wspinaczki w górach świata. Dla mnie każda wyprawa była rodzajem sprawdzenia siebie i poznania własnych granic. Aż w końcu nadszedł taki moment, że dojrzałam psychicznie, by wyruszyć w góry najwyższe.

 

Wyprawa na Grossglockner, lipiec 2020 r. Zdjęcie z archiwum Doroty Rasińskiej-Samoćko

 

Sporo się wspinałaś w Tatrach i Alpach?

Ukończywszy kurs taternicki, nie wspinałam się za dużo, ponieważ zaczęły się studia. Nie za bardzo lubię skałki czy ściany wspinaczkowe. Dla mnie bliższym określeniem wspinaczki jest obecnie połączenie trekkingu i gór wysokich. Uwielbiam Dolomity, Góry Skaliste, Andy. Kiedy robiłam Alta Via II – szlak przemierzający z północy na południe Dolomity – robiłam przystanki, które wykorzystywałam na wspinanie na okolicznych via ferratach. Było to dla mnie cudowne połączenie. 

 

Chciałam się sprawdzić na Evereście

 

Trafiłaś w Himalaje i od razu zaczęłaś z wysokiego C – od najwyższego szczytu Mount Everestu, podczas gdy większość startuje od “łatwiejszych” szczytów. Dlaczego taki wybór?

Bo od zawsze moim marzeniem było stanąć na najwyższej górze świata. Chciałam też się sprawdzić i zobaczyć, jak mój organizm zachowuje się na wysokości 8000 metrów n.p.m. Była to dla mnie weryfikacja zarówno zdolności fizycznych, jak i psychicznych. Z jednej strony faktycznie Everest nie jest łatwą górą, bo są tam techniczne, trudne elementy. Z drugiej ma jednak bardzo dobre zaplecze ratownicze oraz logistyczne. 

 

Jak wrażenia po Evereście? To popularny, by nie powiedzieć zatłoczony szczyt. Czy ta  liczba wspinaczy i trekkersów w Base Campie (BC) nie odczarowała Ci majestatu gór? 

Dużo czytałam na temat Everestu i byłam przygotowana na to, że jest on bardzo popularny i mnóstwo tam ludzi. Będąc w bazie faktycznie nie czuje się tego górskiego klimatu. Choć trafia tam mnóstwo prawdziwych pasjonatów gór. Można długo słuchać ich historii, dowiadując się rzeczy, które ciężko gdziekolwiek wyczytać. Jest też gros osób, dla których Everest to wyprawa życia, ta jedna jedyna. Dla nich temat gór wysokich tu się zaczyna i kończy, ponieważ nie są himalaistami. 

 

Oczywiście do bazy można przylecieć helikopterem, pomijając zupełnie etap karawany. Wtedy niemalże z miejsca ruszasz w górę. Dla mnie problemem w BC  nie był huk schodzących w nocy lawin, ale hałas helikoptera nad ranem, który przy dobrej pogodzie ląduje w bazie o świcie z dostawą świeżych towarów spożywczych. Wychodząc jednak wyżej ten natłok mija. Droga przez Khumbu Icefall wynagradza wszystko, podobnie jak pierwszy wschód słońca na wysokości ponad 8000 m n.p.m.  Miałam to szczęście, że na Everest wchodziłam 12 maja, było to pierwsze okno pogodowe. Na szczyt kierowało się zaledwie 30 czy 40 osób. Nie było zatem problemów z oczekiwaniem w kolejce na linach poręczowych.

 

Ekipa pod Annapurną, wiosna 2022 r. Zdjęcie z archiwum Doroty Rasińskiej-Samoćko

 

Nie ryzykuję życia w strefie śmierci

 

Weszłaś do tej pory na dziewięć z 14 ośmiotysięczników, korzystając z tlenu z butli oraz pomocy Szerpów. Cztery szczyty w Nepalu (Annapurna, Kanczendzonga, Lhotse i Makalu) zdobyłaś w ciągu miesiąca – od 28 kwietnia do 28 maja. Kolejne trzy w Pakistanie również w tym roku (Nanga Parbat, Broad Peak i K2 od 1 do 28 lipca). W zeszłym roku stanęłaś natomiast na Mount Evereście w maju oraz na Manaslu we wrześniu. Skąd to zawrotne tempo? Zależy Ci na rekordzie czasowym?

Moją intencją nie był żaden rekord czasowy, ani ściganie się z kimkolwiek. Przyświecała mi myśl, by sprawdzić, czy mój organizm jest w stanie dobrze reagować na wysokość i sprawnie się regenerować. Poza tym wykorzystywałam aklimatyzację po pierwszej górze. Nie byłoby mowy o kolejnych szczytach, jeśli w bazie poczułabym, że jest ze mną coś nie tak, czy zwyczajnie źle się czuję. Po Annapurnie miałam dużo siły. Byłam niezwykle zmotywowana, więc ruszyłam na Kanczendzongę. Podczas zejścia okazało się, że jest okno pogodowe, a ja nadal dobrze się czuję. Mam solidną aklimatyzację, mogę zatem atakować kolejne cele. Może to tak wygląda, ale to nie jest żadna szarża po rekord. Zresztą na Kanczendzondze to było ostatnie możliwe okno pogodowe. Później wszystkie agencje pakowały się i opuszczały już lodowiec. Wiedziałam, że ten szczyt zdobędę albo tego konkretnie dnia albo dopiero w przyszłym sezonie. Stawiałam najważniejszy akcent na to, by czuć się dobrze, a co za tym idzie bezpiecznie. By nie ryzykować ani mojego życia, ani życia czy bezpieczeństwa mojego Szerpy. 

 

Jak zatem dobierasz kolejne cele?

Przyjęło się, że Annapurna jest zawsze pierwsza w sezonie. Są tam na tyle dobre warunki pogodowe, że można wejść na nią już na początku sezonu. My weszliśmy dopiero 28 kwietnia. W tym roku pogoda była nieprzewidywalna, spadło mnóstwo śniegu. Dla porównania w zeszłym roku pierwsze ataki szczytowe były już dwa tygodnie wcześniej. Następne wejścia przeanalizowałam z moją agencją pod kątem okien pogodowych oraz logistyk, więc padło na Makalu i Lhotse, które jest łatwiej osiągalne z Kathmandu. 

 

Na Dhaulagiri doszłaś na wysokość 8070 m n.p.m., czyli 100 metrów w pionie poniżej szczytu. Co sprawiło, że podjęłaś tę niełatwą decyzję o powrocie?

To była dość skomplikowana sytuacja. Po Manaslu skierowaliśmy się od razu pod Dhaulagiri. Na tamtej wyprawie miałam trzech kolejnych Szerpów. Pierwszy zrezygnował od razu, jeszcze w bazie. Pojawił się kolejny, z którym razem doszliśmy do obozu III. Źle się jednak czuł. Twierdził, że coś go boli, przeciągał dalsze wyjście, chciał koniecznie schodzić do bazy. Postawiłam sprawę na ostrzu noża i poprosiłam agencję o kolejnego Szerpę. Ten trzeci z kolei przyleciał w dniu ataku szczytowego. Był tak zmęczony, że właściwie miał zero kontaktu z rzeczywistością. Wchodziłam na butli z tlenem, której mi nie wymienił. Oszczędzałam tlen, a on sam gdzieś... zniknął. 

 

Była fatalna pogoda, porywy wiatru zatrzymywały mnie. Do 8070 metrów n.p.m. szłam za ekipą dwóch klientów z kilkoma Szerpami. Podążałam za nimi, lecz kiedy oni zdobyli szczyt i zaczęli schodzić, zawrócili mnie. Powiedzieli, że schodzą i nie dają mi żadnego wsparcia, gdyby cokolwiek się wydarzyło. Mimo iż miałam siły na zdobycie tego szczytu, przemówił rozsądek.

 

W Himalajach i Karakorum ostro negocjuję z agencjami 

 

W takim razie, jaką agencję wybrać, by dosłownie nie zostać na lodzie? 

To jest świetne pytanie, na które mogę odpowiadać przez kilka godzin. Należy patrzeć na jakość usług danej agencji. Musimy kierować się tym, co ona realnie nam zapewnia. Zwracać uwagę na dobrych Szerpów. Czasami małe agencje proponują dobre, atrakcyjne ceny, ale za tym stoi niska jakość usług. Dysponują Szerpami, którzy nigdy nie byli na danym szczycie albo na wysokości 8000 metrów. Czasami okazuje się, że to tylko osoby, które wcześniej pracowały w BC i nie mają większego doświadczenia górskiego! Co więcej – dużo agencji ma na przykład własne helikoptery albo wypracowane procedury uzgadniania ewentualnych akcji ratowniczych. Na to szczególnie powinniśmy zwrócić uwagę. Spójrzmy też, co oni właściwie nam zapewniają w obozie głównym. Musimy zwracać uwagę na każdy szczegół i obserwować, jak reagują na nasze wnikliwe pytania, czy to są faktycznie rzeczowe, racjonalne odpowiedzi. Ja proponuję również wysłać zapytania do kilku agencji i zobaczyć, na ile merytorycznie nam odpowiedzą. Możemy prześledzić ich skuteczność, zobaczyć jak wygląda odsetek wejść na szczyty ich klientów. Poprosić o nazwiska Szerpów i logistykę. Warto pytać, ilu mają klientów. Jeśli grupa jest nieliczna, przeważnie oddają ich innej agencji. 

 

Czy Ty korzystasz cały czas z tej samej, sprawdzonej agencji?

Tak, ale za każdym razem bardzo ostro z nimi negocjuję to, co chcę uzyskać i punktuję z nimi po kolei, co ma się znaleźć w naszej umowie. Jest takie podejście Nepalczyków i wszystkich Azjatów do umów, że nagle koszty rosną, że należy zapłacić za coś, co było uwzględnione w cenie. Dlatego bardzo ważne jest konsekwentne egzekwowanie tego, co zostało zapisane w umowie i by mieć absolutnie wszystko na piśmie.

 

Z czego jesteś w stanie zrezygnować, dopinając taką umowę, a co bezwzględnie musi się w niej znaleźć?

Dla mnie nie jest aż tak istotny internet czy jakiekolwiek usługi, za które trzeba dodatkowo płacić. By zbić trochę koszt, można pokusić się o własne jedzenie na atak szczytowy. Jest wiele możliwości, z których nie musimy korzystać, chcąc obniżyć cenę. Chyba, że są to standardowe pakiety,które nie podlegają negocjacji. 

 

W górach wysokich obowiązuje etyka

 

Środowisko górskie ma problem z nazwaniem himalaistami osób korzystających z agencji na zasadzie wykupionej usługi przewodnickiej. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat? 

To bardzo złożone i skomplikowane zagadnienie. Dziś nie ma już przecież klasycznych wypraw narodowych jak dawniej z kilkumiesięcznym pobytem w BC i zakładaniem poręczówek. To były inne realia i warunki z innym finansowaniem. Teraz każda wyprawa w Himalajach czy Karakorum jest organizowana przez agencje. Każdy wspinacz jest niejako zmuszony do skorzystania, choćby z podstawowego pakietu. Ja nie spotkałam się, wchodząc drogą normalną, żeby wspinacze wchodzili obok założonych poręczówek, nie używając ich, skoro i tak tam są. Zauważyłam również, że za każdym razem wyjście do góry jest współpracą osób, które wchodzą z tlenem czy bez tlenu, z Szerpami czy bez. Przeważnie tworzymy team i dopasowujemy swoje wejście na szczyt do osób, które wchodzą bez tlenu. To jest na przykład pomoc w torowaniu w przypadku głębokiego śniegu. To wspinacze z tlenem torują, natomiast ci bez tlenu wchodzą za nami. W górach praktycznie takiego podziału nie zauważam, tam obowiązuje etyka. 

 

Przytoczę choćby przykład z Broad Peaku. Ekipa Włochów wybiera się w szybkim stylu, bez namiotu na szczyt. Tymczasem w obozie III pukają do mojego namiotu i pytają, czy mogą się przespać u mnie, bo są okrutnie zmęczeni i przemarznięci. Korzystają z pomocy mojego Szerpy, z moich menażek, śpiwora, namiotu. Jak zatem zakwalifikujemy takie wyjście? Nie pomożemy, bo przecież idą na lekko, w stylu alpejskim? Skądże znowu! Po prostu należy otwarcie mówić o wszystkich aspektach wejścia. 

 

A czy myślałaś, by zdobyć ośmiotysięcznik bez tlenu?

Przy takiej intensywności wyjść jak w tym roku mój organizm nie byłby w stanie się odpowiednio zregenerować bez tlenu. Oczywiście wejście z tlenem ułatwia nam aklimatyzację, nie muszę robić dużej liczby powtórzeń wejść i zejść. Ale by mierzyć się ze szczytem bez tlenu, trzeba mieć pewne okna pogodowe. Przy porywistym wietrze czy zadymce śnieżnej możesz myśleć o zdobyciu szczytu z tlenem. Bez niego powodzenie akcji drastycznie maleje.

 

Himalaje i Karakorum są ważniejsze

 

Czy bliższy jest Ci projekt Korony Ziemi czy Korony Himalajów i Karakorum?

Oczywiście ten drugi. 

 

W takim razie Koronę Ziemi robisz w wariancie poszerzonym o Elbrus i Piramidę Carstensza?

Tak, realizuję projekt obejmujący wszystkie dziewięć szczytów na siedmiu kontynentach. Brakuje mi Elbrusa, który jest na obecną chwilę zamknięty z wiadomych przyczyn. Piramida Carstensza nadal pozostaje niedostępna ze względów pandemicznych. Miałam nadzieję, że uda mi się zdobyć Denali, ale na początku były problemy związane z Covidem, a w tym roku cały sezon poświęciłam na Pakistan i Nepal.

 

Jakie masz plany na jesień?

Po Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju ruszam ponownie do Nepalu, tym razem na Dhaulagiri i może jeszcze jeden dodatkowy szczyt.... Ale zobaczymy na miejscu.

 

W takim razie życzę Ci bezpiecznego powrotu i tyle zejść, ile wejść!

Dziękuję serdecznie. I mam nadzieję do kolejnego zobaczenia.

 

Dorota Rasińska-Samoćko

Polska himalaistka, dyplomata, z wykształcenia prawnik. Oprócz turystyki górskiej uprawia też nurkowanie, jazdę na nartach oraz podróże (zwiedziła około 130 krajów). O swojej podróży po Azji, napisała książkę „Moja Azja. Dora na szlaku”. Zdobyła dziewięć 8-tysięczników, Wanda Rutkiewicz miała ich osiem, natomiast Anna Czerwińska sześć. 

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 10/10/2024 21:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama
Reklama
Wróć do