Zawrat. Miejsce szczególne pod wieloma względami. Kwintesencja tatrzańskiego piękna, jeden z najpopularniejszych celów wycieczek dla wielu turystów. Zajmuje też wyjątkowe miejsce w pamiętniku moich tatrzańskich doświadczeń. To właśnie tu, 35 lat temu, pierwszy raz poznałem, czym tak naprawdę są Tatry Wysokie.
Zawrat to leżąca na wysokości 2159 metrów n.p.m. i ujmująca swym pięknem wysokogórska przełęcz. Choć osobiście bardziej wolę określenie używane przez Józefa Nykę – skalne wrota, które w punkt oddaje charakterystykę tego miejsca. Prowadzi do nich kapitalny, niebieski szlak znad Czarnego Stawu Gąsienicowego, który na drugą stronę wiedzie do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Zawrat jest też oficjalnym początkiem Orlej Perci, skąd już dziś tylko w jednym kierunku można wspinać się w stronę Małego Koziego Wierchu, Kozich Czub i tak dalej…

O ile dobrze sięgam pamięcią, moje pierwsze zdobycie Zawratu miało miejsce dokładnie 35 lat temu i jako jedyne odbyło się w letnich warunkach. Każde kolejne, a było ich kilkanaście, przypadło albo na wczesną zimę albo jej środek. W najlepszym razie była to późna wiosna, która i tak w Tatrach oznacza przecież typowo zimowe warunki. Nie inaczej było i tym razem, choć wyprawa na Zawrat A.D. 2019 miała wymiar symboliczny i sentymentalny.
Skrzyknęliśmy się po raz kolejny z Jerzem (tak, to nie pomyłka, ani literówka w imieniu), moim najwierniejszym górskim kompanem, z którym miałem zaszczyt stanąć na większości tatrzańskich szczytów, gdzie prowadzą znakowane szlaki, ale także i na Gerlachu. Wyjątkowość sytuacji polegała na tym, że nie dość, że celebrowaliśmy nasze 40. urodziny (jest między nami miesiąc różnicy), to w minionym roku wypadł także jubileusz 25-lecia wspólnych górskich przygód oraz 30. rocznica śmierci naszego górskiego idola, Jurka Kukuczki. Nie wierzę w przypadki, za to w górską symbolikę zdecydowanie tak.
Ruszyliśmy pod Tatry, jak to my, dość zwariowanie, bo w piątkową noc. Zarezerwowawszy w ostatniej chwili nocleg w uroczym pensjonacie nieopodal Kuźnic, zamiast położyć się spać i wypocząć, do później nocy (a właściwie do wczesnego rana), wspominaliśmy osoby, chwile, sytuacje, przygody. Wiele ich było, ale też sporo jeszcze przed nami. Ta kolejna czekała następnego dnia, który rozpoczął się od siąpiącego z nieba deszczu.
Nie zwykliśmy narzekać na górską aurę. Ba, ja nawet gorsze warunki lubię. Dlatego też choć kompletnie niewyspani i dość zmęczeni po trudnym tygodniu w pracy, ruszyliśmy pieszo w stronę Kuźnic i dalej Doliną Jaworzynką. Niestety, cały czas padał deszcz, więc w niższych partiach gór ciężko było w ogóle mówić o zimie.

Mimo wszystko czerpię z marszu ogromną przyjemność, choć idzie mi się ciężko. Nie może być jednak inaczej – trzy godziny snu i jedno wypite wieczorem piwo, zrobiły swoje.
– Jeśli ja ledwo na Przełęcz między Kopami wchodzę, to co będzie na podejściu na Zawrat? – pytam sam siebie, wierząc jednak, że ten chwilowy kryzys minie i będzie lepiej.
Po niespełna półtorej godzinie meldujemy się w Murowańcu. Za młodu uwielbiałem rozsiąść się tu w klimatycznej jadalni i wsunąć pomidorową, fasolkę albo naleśniki. Dziś jednak miejsce to traci z wolna swój charakter. Zmieniają się nieco ludzie, inny jest też gospodarz. Na szczęście rabarbarowy kompot powalił mnie na łopatki.
Po chwili odpoczynku i drugim śniadaniu ruszamy dalej. Całe szczęście kryzys mam już za sobą. A Jurek, mimo zawodowego zmęczenia, w fizycznej formie jest naprawdę niezłej. Warunki są coraz bardziej zimowe, deszcz powoli zmienia się w padający śnieg. Na sekundę przy skręcie szlaku nad Czarny Staw zagląda do nas przez chmury słońce.
– Jestem panowie, możecie spokojnie iść – powiedziało do nas, i tyleśmy je już potem widzieli.
Idziemy pod zboczami małego Kościelca. Na chwilę przystajemy przy turystach, którzy zastanawiają się, co to za pomnik leży na dnie złomowiska. No to my, absolwenci w końcu liceum muzycznego, że Karłowicz, że Kościelec, że Kilar, że lawina, i tak dalej. Na dłuższą rozmowę czasu jednak nie ma – warunki trudne, droga do Piątki daleka, a dzień przecież nieprzyzwoicie krótki. Chwila postoju nad Czarnym Stawem.
– Co to jest za miejsce? – mówimy do siebie, podziwiając kapitalne widoki wkoło. Mimo że szczyty Kościelca i Granatów skąpane są w chmurach, ich potężne ściany opadające nad próg stawu tworzą pejzaż, który powoduje przyspieszone bicie serca.
Dalej idą już tylko nieliczni. Wiemy, że w górach jest sporo świeżego śniegu, więc szlak na sto procent jest zasypany. Przez chwilę zastanawiamy się, czy może nie spróbować iść przez Kozią Przełęcz, ale o ile samo podejście jest w miarę spokojne, to zejście na stronę Dolinki Pustej w tych warunkach to na dziś zbyt poważna sprawa, choć pewnie i tam dalibyśmy radę.
Pokonujemy piękny fragment szlaku prowadzący na skalny próg, którym dochodzimy do rozdroża nad Zmarzłym Stawem. W lewo odbijają żółte znaki właśnie na Kozią, my jednak wybieramy teoretycznie szlak niebieski, który dnem Zawratowego Żlebu wprowadzić ma nas na Zawrat. Ale podążanie wytyczoną przez szlak trasą to dziś fikcja. Śniegu jest sporo, cały czas pada świeży. Widoczność zaczyna się pogarszać. Całe szczęście byliśmy tu nieraz i nie będzie przesadą stwierdzenie, że nawet zimową wersję szlaku znamy już na pamięć. Choć chyba pierwszy raz przychodzi nam tu zakładać ślad.
Jerz idzie z przodu, znacznie lepszy jest dziś fizycznie ode mnie. Ja dopalam sobie energii jednym z ulubionych kawałków Floydów – suitą „Echoes”. I walczymy. Idzie się ciężko. Właściwie nie wiadomo, czy zakładać raki, czy nie. Śniegu sporo, ale jest świeży, kompletnie niezwiązany z podłożem, więc raki często nie spełniają swojej roli. Co chwilę któryś z nas zapada się w białym puchu. Z naprzeciwka widzimy cofającą się spod ściany grupę turystów. Oni wybrali próbę wejścia tzw. Nowym Zawratem, ale widocznie łańcuchy są zmrożone i leżą w śniegu, a tam bez nich i bez dobrej znajomości trasy jest naprawdę trudno i niebezpiecznie.
Zdecydowanie jest to najpiękniejszy moment w trakcie całej wycieczki. Jesteśmy sami. Ściany Zawratowej Turni z jednej i Małego Koziego Wierchu z drugiej zaczynają się zwężać, tworząc owe skalne wrota, o których wspominał Józef Nyka w najlepszym, moim zdaniem, przewodniku po Tatrach. Idziemy blisko ściany po prawej stronie. Co chwilę spadają nam na głowy mikrokryształki lodu, na szczęście śnieg przestaje padać. Wiatr głaszcze nad wyraz symbolicznie, a gęste chmury zamykają nas w gigantycznej górskiej hali, którą wypełnia tylko pogłos naszych myśli i ciężkich oddechów. Przeżywamy górskie katharsis - adrenalina niweluje potężne zmęczenie, partie wspinaczki tuż przed samym Zawratem powodują istny zawrót głowy. W przenośni rzecz jasna, bo chodzi o poczucie szczęścia i czerpania przyjemności całymi garściami z tego, że zmęczeni jak po maratonie, brnący w śniegu, idziemy coraz wyżej, doświadczając emocji, których doświadczyć możemy tylko w górach, tylko w Tatrach i chyba tylko powyżej 2000 metrów.
„Stanąłem na przełęczy… świat czarów przede mną!
Wzrok zdumiony weń topię – podziw duszę tłoczy…
Dołem – stawy czernieją, jak piór pawich oczy,
W górze – pieśń!… ale myślą stworzoną nadziemną.
Pieśń runami granitów pisana przede mną!
Skamieniały sen Stwórcy, dumny sen, uroczy!
Tam – ku krańcom pustyni gwiazda dnia się toczy,
Płoną szczyty – tam z głębin wstaje wieczór ciemno”.
Tak właśnie pisał w wierszu „Zawrat” z 1913 roku Franciszek Henryk Nowicki, poeta Młodej Polski, projektodawca Orlej Perci oraz syn Maksymiliana Nowickiego, pioniera ochrony przyrody w Polsce, doskonale oddający atmosferę tego miejsca i towarzyszące nam emocje.
Około godziny 14 jesteśmy na przełęczy. Spotykamy grupę zwariowanych, dekadę lub więcej młodszych od nas, popijających z piersiówki turystów. Radość, szczęście, satysfakcja trudna do odpisania. Zgodnie dochodzimy z Jurkiem do wniosku, że to jedno z trudniejszych wejść w historii naszej 25-letniej górskiej przyjaźni. Choć byliśmy naprawdę w wielu miejscach, na wielu szczytach i często w trudnych sytuacjach, dzisiejsze zdobycie Zawratu – o ile można „zdobyć” przełęcz – dostarczyło nam mnóstwa wrażeń, kapitalnych emocji, ale i zwykłego, górskiego lęku, który nie jest absolutnie niczym złym, o ile nie paraliżuje, a działa mobilizująco.
Pogoda jest dalej taka sobie. Ale że czas ucieka nieubłaganie, postanawiamy czym prędzej rozpocząć zejście w stronę Pięciu Stawów. Jeśli mamy iść przy sztucznym świetle, niech to już będzie nieco niżej. Tym bardziej, że choć sam szlak trudności technicznych już nie dostarcza, to warunki są trudne. Jest piekielnie ślisko, a widoczność słaba. Znów egzamin zdaje nasza znajomość tej części Tatr i samego szlaku. Idziemy wolno, ale zdecydowanie. Szukamy jeszcze zasięgu, żeby dać rodzinom znać, że wszystko w porządku.
Podziwiając otoczenie Doliny Pięciu Stawów w aurze kończącego się dnia, idziemy ku schronisku. Zmęczenie daje o sobie coraz mocniej znać, jednak nie na tyle, aby nie czerpać z marszu przyjemności. Znów wracamy wspomnieniami do innych wypraw, chwil, ludzi. Wspominamy przejście całej Orlej i Czerwonych Wierchów w ciągu jednego w dnia w czasach, gdy z Koziej można było jeszcze iść w stronę Zawratu.
Dziewczyny z Piątki, serdeczne przyjaciółki Jurka, zarezerwowały nam nocleg. Wbijamy do schroniska gdzieś około godziny 17. Na dworze już ciemno, temperatura zaczyna spadać. Weryfikujemy plany na kolejny dzień, bo w nocy ma potężnie napadać świeżego śniegu, który warunki na szlaku na Krzyżne jeszcze bardziej pogorszy. A taki był nasz pierwotny plan.
Nieważne zresztą teraz, co jutro zrobimy, dokąd pójdziemy. Jeśli o mnie chodzi, zaraz po śniadaniu mogę schodzić na Palenicę. Po pierwsze, czuję się w 120 procentach usatysfakcjonowany tym, czego dziś doświadczyłem i co przeżyliśmy. Po drugie, samo zejście Doliną Roztoki, szczególnie w pierwszej części szlaku, to kolejna wyśmienita przygoda, tym bardziej, że rano wszystko ma być zasypane.
Tatry to góry ponad wszystko wyjątkowe. Nie sposób, a i nawet nie można porównywać ich z jakimkolwiek innym pasmem w Polsce. Ważne, aby zdobywać je poza szczytem turystycznego sezonu, bo znalezienie się sam na sam ze skałą, echem własnego oddechu, szumem szalejącego pośród turni wiatru przy jednoczesnym pokonywaniu własnych słabości to rzecz absolutnie bezcenna.
Wrócimy w Tatry niebawem. Pewnie jeszcze tej, może lepszej i bardziej zimowej zimy.

Dojazd
Jak powszechnie wiadomo, dojazd w Tatry autem jest możliwy jedynie zakopianką. Alternatywna trasa wiedzie przez Suchą Beskidzką i Zawoję, jednak to opcja przede wszystkim dla podróżujących ze Śląska lub zachodu Polski. Trzeba też pamiętać, że zimą przez Przełęcz Krowiarki są bardzo trudne warunki na drodze.
Autobusy z Krakowa do Zakopanego najlepiej sprawdzać na stronie www.szawgropol.pl.
Noclegi
Schronisko Murowaniec
www.murowaniec.e-tatry.pl
tel. +48 201 26 33
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
www.piecstawow.pl
tel. 781 055 555
żółty/niebieski: Kuźnice – Dolina Jaworzynki – Murowaniec 2h 15 min ↑ 1h 45 min ↓
niebieski: Murowaniec – Czarny Staw Gąsienicowy – Zawrat 2h 30 min ↑ 2h ↓
niebieski: Zawrat – Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich 1h 30 min ↓ 2h ↑
Uwaga! Podane czasy nie uwzględniają trudnych warunków zimowych.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Zawrat(na) miłość do Tatr".
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 01/2020
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie