Wyprawa do serca Gór Dynarskich, na najwyższy szczyt Maja e Jezercës, to podróż, która wymaga nie tylko siły fizycznej, ale i wytrwałości w obliczu trudnych warunków. Ta bałkańska przygoda łączy w sobie pasję do gór, odkrywanie egzotycznych miejsc, a także bliskie spotkania z lokalną kulturą i naturą.
Na przejście graniczne w Han i Hotit docieramy grubo po północy, po całodobowej podróży z Polski. Jest noc z soboty na niedzielę, więc znudzeni strażnicy z Czarnogóry i Albanii nie mają ochoty na drobiazgowe przeszukiwanie busa. Jedziemy nim w dziewięć osób – paczka przyjaciół i zarazem aktorzy offowego teatru Terminus A Quo z Nowej Soli. Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu Gór Dynarskich, Maja e Jezercës (2694 m n.p.m.), a w drodze powrotnej zagranie spektaklu plenerowego w miejscowości Kolašin w Czarnogórze. Dwie pieczenie na bałkańskim ogniu.

Albania jawi się jako kraj egzotyczny, ale gorąca letnia noc chowa przed wzrokiem jakiekolwiek szczegóły krajobrazu. Widać tylko drogę, która wiedzie w pobliżu Jeziora Szkoderskiego, największego na Półwyspie Bałkańskim. Nad jego południowym brzegiem leży miasto Szkodra (alb. Shkodër), do którego docieramy w środku nocy, w nadziei na znalezienie kempingu.
Jadąc przez wyludnione miasto, widzimy pojedynczych ludzi, a wszędzie biegają psy, co napawa nas lekkim niepokojem. Parkujemy przy głównej ulicy i próbujemy nawiązać z kimś kontakt w języku angielskim. Niestety, jeśli ktokolwiek w Albanii mówi w innym niż angielski języku europejskim, jest to raczej włoski, a sam albański nie przypomina żadnego znanego języka. Mili panowie z patrolu policji radzą nam jechać nad morze i rozbić się po prostu na dziko. Dobrym znakiem ich dobroduszności jest ptaszek, który znienacka przysiada na dłoni jednego ze stróżów prawa.
Udajemy się zatem w okolice miejscowości Velipoja nad Adriatykiem, około 28 kilometrów na południe od Szkodry. Przy plaży rozłożone są baldachimy z płócien, kładziemy się więc pod nimi, by usnąć przed goniącym nas świtem. Kilka godzin później okazuje się, że goła ziemia, na której spaliśmy to parking, a te fajne baldachimy to osłony na auta i trzeba zapłacić 5 euro, bo parking już otwarty! Nie ma rady. Obok dostrzegamy szyld „Ibiza” i gruzowisko w tle, a na plaży świniak bawi się z psem. Wracając do miasta przez stepowy krajobraz, widzimy w oddali góry, które czekając na nas, wgryzają się w delikatne obłoki.
Szkodra to idealne miejsce, gdzie można wymienić walutę (albańskie leki), smacznie zjeść i (co zalecane) zakupić kartę SIM do tutejszej sieci komórkowej. Miasto za dnia jest zupełnie inne niż w nocy. Kolorytu dodają osmańskie domy, minarety i stragany, na ulicach mrowi się od ludzi, a przepisy ruchu drogowego obowiązują trochę inaczej niż u nas. Należy mieć oczy dookoła głowy, by wybadać kto akurat ma pierwszeństwo na rondzie – auto z lewej, auto z prawej, rower, pieszy, a może krowa? Normalną jest też sytuacja, kiedy na skraju ronda siedzi na taborecie jakiś mężczyzna i sprzedaje maskotki.
Inny pan w sklepie z czapkami i kapeluszami rozumie trochę po angielsku. Kiedy orientuje się, że ma do czynienia z Polakami, rzuca krótko: – Boniek?
I niemal od razu poleca też stoisko warzywne obok, gdzie w plastikowych butelkach po wodzie sprzedaje się raki, ale nie o skorupiaki tu chodzi, tylko o inną nazwę popularnej na Bałkanach rakiji.
Po obiedzie i zrobieniu zapasów ruszamy do ukrytej w Alpach Albańskich wioski Theth, około 70 km od Szkodry. Ostatni etap to prawdziwy test dla teatralnego wehikułu, opla movano. Wąska, ale dobrze utrzymana droga pnie się zygzakami na przełęcz Qafa Buni i Thores (1685 m n.p.m.), gdzie znajduje się punkt widokowy oraz ostatni po tej stronie gór bar z parkingiem.
Na znakach drogowych widzimy mnóstwo śladów po kulach, a asfalt się kończy. Stąd po krótkim wypłaszczeniu zaczyna się 17-kilometrowy zjazd serpentynami do Theth, gdzie jak sądziliśmy nie ma już cywilizacji. Przypomina mi się teraz tragedia, która wydarzyła się w 2015 roku, gdy „na drodze do jednego z najpopularniejszych górskich kempingów w tym kraju” zastrzelono z broni palnej parę Czechów…
Nasze emocje sięgają zenitu z innego powodu. Mijamy się na milimetry i to ze złożonymi lusterkami z kolejnymi autami, którymi wracają z Theth turyści. Na jednym z zakrętów otwiera się kolejna panorama na góry, które przypominają Alpy Juliskie albo nasze Tatry Wysokie. Są dzikie, groźne i potężne, zbudowane ze zrębów wapieni i granitoidów. Nie możemy odgadnąć, czy widać już najwyższy szczyt? Stoi tu też pomnik poświęcony brytyjskiej badaczce Bałkanów, Edith Durham.
Droga do Theth jest bardzo kamienista i ograniczona stromym, lesistym stokiem. Pokonanie dystansu 15 kilometrów i różnicy tysiąca metrów w pionie, zajmuje nam około godziny. W końcu z ulgą zjeżdżamy na dno doliny, do stolicy Parku Narodowego Thethit, utworzonego w 1996 roku. Miejsce noclegowe odnajduje nas samo. Jeszcze dobrze nie rozejrzeliśmy się po okolicy, a naprzeciw wychodzi młody Francesco, oferując po angielsku same dobra: tanie pokoje, Wi-Fi, mecz w telewizji, a nawet zimne piwo o swojsko brzmiącej nazwie Peja. Prawdę mówiąc, aż takich wygód nie oczekujemy. Spodziewaliśmy się wręcz w tym zakątku świata jego końca, a okazuje się, że stoimy obok „Minimarketu”. Theth, jak i cała Albania, zmienia się dosłownie z roku na rok.
Przyjemny wieczór w przepięknym miejscu dopełnia burza, powodując czasowy zanik prądu i wtedy potęga otaczających nas gór wyrasta z brzmienia płynącej zewsząd wody.
Nazajutrz zostawiamy auto w wiosce i z ciężkimi plecakami ruszamy w góry. Mijamy odejście popularnego szlaku do sąsiedniej doliny przez przełęcz Qafa e Valbones, kiedy za sprawą słońca, robi się gorąco.
Majestatyczne szczyty po lewej są fantastycznie uformowane, lśnią i spływają białymi żlebami. Na wprost dominuje ostra piramida z olbrzymią ścianą, to szczyt Maja Arapit (2217 m n.p.m.), a na prawo od niego, trudno dociec którędy, idzie nasz szlak na przełęcz Qafa e Pejes (1710 m n.p.m.).
Charakterystycznymi elementami krajobrazu są teraz małe betonowe bunkry, zaś ostatnim bastionem cywilizacji okazuje się prowizoryczny kiosk z napojami, chłodzonymi w kamiennym wgłębieniu. W tym sprytnym rodzinnym interesie ojciec serwuje piwo, a syn peroruje po angielsku.
Teraz przed nami dość strome podejście na przełęcz, z przewyższeniem około 900 metrów. W połowie podejścia odpoczywamy pod ogromnym okapem skalnym, gdzie dostrzegamy ślady po ognisku. Potężna ściana pobliskiej Maja Arapit rośnie teraz w oczach i wszędzie widać poziome układy warstw skalnych. Mijamy tragarzy z mułami, którzy nawołują się okrzykami i gwizdami. Wreszcie osiągamy kulminację przełęczy, gdzie pod łyżki idą liofilizowane obiady.
Stoi tu drewniany krzyż, a wszelkie oznaczenia szlaku i napisy namalowano czerwoną farbą. Sama przełęcz stanowi rozległe wypłaszczenie, opadające delikatnie na północ ku Czarnogórze, z jedynym w okolicy naturalnym ujęciem wody, w postaci płytkiego stawu. Można by tu śmiało biwakować, ale na to za wcześnie. Razem z bratem idę na rekonesans ścieżką, która wiodła w stronę Maja e Jezercës. Niestety, nieregularnie porozrzucane skalne pagóry i drzewa zasłaniają nam widok na dalszy plan. Wtem osiągnąwszy kolejny pagór, widzimy wymarzony koniec świata: bazę pasterską, zwaną Gropat e Bukura – zieloną kotlinę zamkniętą piargowym amfiteatrem dostojnych gór. Tam daleko, na idealnie płaskiej łące, w świetle jak z bajki, skubie trawę czarny muł.
Kilkadziesiąt minut później, całą dziewiątką idziemy w tamto miejsce. Bajkowy klimat gdzieś się ulatnia. Słońce chowa się w chmurach, ostrzegawczo szczeka pies, a niedaleko odzywa się piła motorowa. Góry Przeklęte!
Nagle jak spod ziemi zjawia się spalony słońcem stary pasterz w wyblakłej czapeczce North Face i... zaprasza nas na wąską perć. To Luigi i prowadzi nas już jak gości, do siebie. Do Dolinki Luigiego, jak ją później nazwaliśmy. Oby nigdy w tym miejscu nie stanęło komercyjne schronisko!
Luigi mieszka tu latem ze swoją rodziną w chatce z kamiennych bloków. Zajmuje się z żoną pasterstwem sezonowym, przetwórstwem mleka i zbieractwem ziół. Uprzejmie pozwala nam zająć część łąki pod namioty.
Kiedy rozbijamy obóz, pies naszego gospodarza pokazuje nam, gdzie przebiega nieprzekraczalna linia, stawiając w trawie ekologiczny słupek graniczny. I tak wieczór spędzamy przy ognisku, rozkoszując się przyrodą i planując jutrzejszy wypad na szczyt. Według Luigiego droga jest prosta. Przy łamiącym bariery językowe łyku rakii, rysuje w powietrzu szlak, lekko przy tym pogwizdując.
O świcie przez kotlinę przedziera się silna burza, usiłując brutalnie zetrzeć nas z pastwiska. Jej grzmoty długo niosą się echem po górach. Na szczęście nad ranem pogoda znów jest łaskawa, a nawet robi się przyjemnie chłodno.
Wyruszając, mamy świadomość, że do pokonania jest tysiąc metrów w pionie, czyli tyle co z Morskiego Oka na Rysy. Jednak nie znamy przebiegu szlaku, a samą górę kojarzymy tylko ze zdjęć.
Początkiem drogi jest lekko nachylony trawiasty stok, który pokonujemy tyralierą, szukając oznaczeń szlaku. Na wysokości około 2000 m n.p.m. szlak skręca w stronę szczytów po lewej i prowadzi do szerokiego kamienistego żlebu. Stąd po brudnym śniegu wychodzimy na przełęcz bez nazwy. Wszystkie płaty zleżałego śniegu mają tutaj tę samą, różowo-łososiową barwę.

Od tej pory kilka razy tracimy się z oczu, nawet nasz umówiony okrzyk się nie sprawdza. Góry potężnieją, a skały gdzieniegdzie przybierają kształty zastygłych bąbli. Spotykamy się wszyscy na wysokości około 2200 m n.p.m., dokąd bezbłędnie doprowadziły nas kopczyki i czerwone strzałki. Patrząc na wschód, otwiera się nowa przestrzeń, bezodpływowa zamknięta kotlinka bez życia.
Zza kolejnego załomu skalnego dostrzegamy krzyż na wierzchołku Maja e Jezercës. Mapa nie pomaga, bo szlak nakreślony był umownie. Szukamy więc drogi intuicyjnie. Ścieżka przemyka teraz rozmaitymi wariantami przez półki skalne, zachody i strome piargi opadające do kotlinki, aż wyprowadza na grube i rozległe pole firnowe, po którym podchodzimy do przepaścistej grani na zwornikowy wierzchołek (2500 m n.p.m.). Stąd roztacza się panorama na wszystkie strony świata, w tym na szczyt Maja e Jezercës. A z tyłu, kilkaset metrów niżej, dostrzegamy miejsce naszego biwaku.
Podczas odpoczynku obmyślamy dalszą drogę, gdy najstarszy z nas, ojciec i szef teatru, w którym budzi się niecierpliwy duch gór oznajmia: – Idę na rekonesans.
Zwiad ten okazuje się niespodziewanie udaną próbą zdobycia szczytu, w pojedynkę! Patrzymy z przerażeniem na oddalającą się sylwetkę, która podparta drewnianym kosturem mija groźnie wyglądającą przełączkę i idzie dalej. Trawersuje jedną z poziomych warstw skalnych, niczym półko-chodnikiem, po czym znika w żlebie, by wyłonić się jakiś czas potem z chmur, przy krzyżu na szczycie.
– J….y Urubko! – woła brat.
Teraz oddaję więc głos naszemu zdobywcy.
– Przed chwilą usłyszałem od towarzyszy, że szlak się urywa i nie wiadomo gdzie iść. Trwała narada. A ja pięć lat szykowałem się, by stanąć na tym szczycie, więc będąc tak blisko celu, nie mogłem odpuścić. Spojrzałem na masyw przede mną i powiedziałem, że zrobię rekonesans. Po chwili balansowałem na krawędzi przepaści, ale ostrożnie przeszedłem niebezpieczny odcinek i znalazłem się na długim trawersie. Wtedy powziąłem decyzję, że dojdę do zakrętu i stamtąd wrócę. Gdy pokonałem jedną trzecią drogi, usłyszałem nawoływania, żebym wracał.
Gdy doszedłem do zakrętu, moim oczom ukazały się kopczyki. Już wiedziałem, że dotarłem do zaginionego szlaku. Obróciłem się w stronę gdzie, zostawiłem ekipę, by przekazać wiadomość. To, co zobaczyłem, zdruzgotało mnie. Cała ekipa schodziła w dół. Krzyknąłem: „Są kopczyki”, ale nikt nie zareagował. Usiadłem i zastanawiałem się, co mam robić dalej. Chwilę potem podjąłem decyzję: idę na szczyt! Chmury utrudniały orientację, ale droga stała się łaskawsza i wkrótce zamajaczył krzyż, który oznaczał czubek góry. Stanąłem na Maja e Jezercës i wpisałem się do księgi. Nie rozpierała mnie ani radość ani euforia. To było moje najsmutniejsze wejście na szczyt – tak kończy opowieść Edward Gramont.
Wyprawa na Maja e Jezercës podzieliła nasz zespół. Ale nazajutrz na pocieszenie, część z nas zdobyła podwójny szczyt Maja Arapit z arcyciekawą topografią. Po powrocie do Theth spotkaliśmy przy ognisku liczną grupę Polaków, którzy nazajutrz szli do Valbonë. Nie było jednak chemii między nami, a nasz entuzjazm widocznie ich drażnił. Niemałą przygodą był powrót z Theth tą samą krętą drogą. Później pojechaliśmy nad morze, ale to już temat na inną opowieść.
Nasz spektakl w Czarnogórze odbył się bez przeszkód.
Samolotem do Tirany można dostać się np. z Budapesztu lub lecieć z kilku miast Polski (Warszawa, Poznań, Wrocław) albo z Berlina do Podgoricy. Stamtąd w dwie godziny autobusem do Szkodry. Nie ma bezpośrednich połączeń kolejowych pomiędzy Polską a Albanią, ale z Warszawy, Wrocławia i Krakowa można jechać do Budapesztu, stamtąd do Belgradu i dalej do Podgoricy lub Baru w Czarnogórze.Autokarem można w sezonie letnim jechać bezpośrednio z Warszawy do Durres, należy jednak każdego roku monitorować dostępne połaczenia przewoźników. Na Bałkanach popularny jest autostop. Trzeba mieć paszport!
Samochodem do Albanii jest ok. 1500 km, jedziemy np. przez Czechy, Węgry, Serbię i Czarnogórę. Do Szkodry docieramy drogą E762 z Czarnogóry. Stamtąd do Theth (700 m n.p.m.) trzeba wrócić kilkanaście kilometrów na północ, by na obwodnicy miejscowości Koplik skręcić na wschód na drogę SH21 (Rruga per Thethe). Trzeba pamiętać, że zimą jest zamknięta.
Szkodra (86 tys, mieszkańców) to największe miasto północnej Albanii, znajduje się tu wieża zegarowa, zwana Wieżą Angielską, świątynie kilku wyznań, w tym cerkiew prawosławna i katedra, Muzeum Historyczne i zamek Rozafa
Po drodze do Theth mijamy wioskę Bogë, gdzie jest niezbędna infrastruktura turystyczna w postaci bazy noclegowej (10-15 euro za osobę), żywieniowej i transportowej. Tu można wykupić miejsce w samochodzie terenowym, który w przypadku braku własnego transportu zawiezie turystę do Theth.
Ceny są mniejsze lub podobne jak w Polsce. Jednak w miejscach popularnych (Durres, Cruja) ceny dań w restauracjach będą na europejskim poziomie. Tygodniowy, oszczędny pobyt w Górach Dynarskich zamknie się w 1,5 tys. zł.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie