Z taternikiem Andrzejem Marciszem rozmawia Paulina Grzesiok.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 1(11)/2020.
Andrzeja poznaję osobiście na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju. Mamy kilkudziesięcioro wspólnych znajomych ze środowiska górskiego, aczkolwiek dopiero teraz nasze drogi się przecinają. Andrzej jest z żoną Joanną i synem Antkiem, z którymi często można go spotkać w Tatrach. Mało tego, Antek jest najmłodszym zdobywcą Wielkiej Korony Tatr! Mało kto wie o tych górach tyle, co Andrzej. Przeszedł wszystkie granie, wspiął się na każdą turnię i turniczkę, uklasycznił wiele hakowych dróg wspinaczkowych oraz wytyczył mnóstwo dróg, stanowiących ikonę wspinaczki tatrzańskiej. Do rozmowy wracamy kilka miesięcy po festiwalu.
Zaczynałeś się wspinać w latach 70 ubiegłego wieku. Jak to wspinanie w Tatrach wtedy wyglądało? A jak jest dzisiaj?
Dawniej cała taktyka i strategia wspinania była zupełnie inna. Nie istniało choćby coś takiego jak prognoza pogody. Tak samo ubrania i sprzęt - były toporne, ciężkie. Kiedy zaczynałem się wspinać, do asekuracji używano głównie haków, które za pomocą młotka wbijało się w szczeliny w skale. Jednak zmiany we wspinaniu przebiegały równolegle do postępu cywilizacji. Teraz sprzęt jest nieporównywalnie lżejszy, mamy oddychające ubrania chroniące przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Pogody nie szacuje się już “na nos i na oczy”. Istnieją portale pogodowe o wysokiej sprawdzalności.
A gdzie Ty najczęściej szukasz informacji pogodowych?
Mam przyjaciela, który jest specjalistą od paralotni i przed większymi wyzwaniami zawsze konsultuję się z nim. Jego prognoza jest wypadkową analizy wielu specjalistycznych portali pogodowych. Sam natomiast wybieram norweskie yr.no, a krótkoterminową prognozę sprawdzam na polskim ICM.

Na Skalnej Igle pod Zasłonistą Turnią. Zdjęcie Albin Marciniak
Gdybyś wówczas dysponował aktualnym sprzętem wspinaczkowym to...?
Nie ulega wątpliwości, że byłbym w stanie zrobić znacznie trudniejsze drogi! Mam za sobą 43 lata wspinania. Będąc młodym, nie byłem obciążony “balastem” rodziny, dorosłego życia, pracy, obowiązków na nizinach – tak w sensie psychicznym, jak i fizycznym.
Jesteś autorem wielu trudnych dróg wspinaczkowych w Tatrach. Liczyłeś, ile nowych linii poprowadziłeś?
Nigdy nie interesowała mnie dokładna liczba nowych dróg czy pierwszych przejść klasycznych, które udało mi się w Tatrach zrealizować.
A mniej więcej, jaki to rząd wielkości?
Kilkadziesiąt. Mam 10 swoich dróg na Mnichu, które przeszły do klasyki tatrzańskiego wspinania. Kilkanaście istotnych przejść na Kazalnicy Mięguszowieckiej, w tym nowe drogi, pierwsze przejścia klasyczne, najszybsze przejścia. Dla mnie, zawsze liczyły się przejścia dróg, które w taternictwie podnosiły poprzeczkę trudności.
Jak wygląda proces wytyczania nowych dróg na trudnych tatrzańskich ścianach?
Kiedyś w tatrzańskiej zimie najtrudniejsze drogi zdobywało się podobnie jak himalajskie szczyty – wieszając poręczówki. W 1983 roku, wraz z Jackiem Kozaczkiewiczem otworzyliśmy na Kazalnicy drogę, nazwaną przez nas Wish You Were Here (V+,A3). Przeszliśmy ją w stylu: from ground to the top (od startu do wierzchołka). Weszliśmy w ścianę i po prostu ją zrobiliśmy. Tę linię wymyśliłem, robiąc pozostałe drogi na Kazalnicy. Wiele dróg prowadzonych jest również na podstawie obserwacji ściany, formacji skalnych. Ale podstawą jest doskonała znajomość ściany. Z kolei na Mnichu większość dróg powstała po wcześniejszych rozpoznaniach podczas zjazdów ze ścian i zainstalowaniu asekuracji z nitów, czyli działania podobnie jak w skałkach.
Które Tatry – polskie czy słowackie – preferujesz pod kątem wspinaczkowym?
Dla mnie podział na polskie i słowackie Tatry ma tylko znaczenie administracyjne. Tatry są jedne, choć te najistotniejsze to są Tatry Wysokie. Wiele dróg, które poprowadziłem w młodości – na Raptawickiej Turni, czy w rejonie Kazalnicy Miętusiej dziś są niedostępne ze względu na ścisłą ochronę przyrody. Dlatego głównie skoncentrowałem się na działalności w Tatrach Wysokich, które bardziej dzielę na północne i południowe. Dziś kiedy granice są otwarte takie doliny jak Biała Woda czy Jaworowa są zdecydowanie bardziej polskie, biorąc pod uwagę ich odległość od Zakopanego.
Przez wielu uznawany jesteś za wyjątkowego znawcę Tatr i sporo kolegów udaje się do Ciebie po wskazówki. Uznajesz się za wybitnego eksperta tatrzańskiego?
Wszystko zależy od tego, jak zinterpretować tę wybitność. Czy zależy ona od tego, gdzie się było, co zrobiło i opisało? Jaki księgozbiór w danym temacie się posiada? A może chodzi o dostęp do map, zdjęć lub kronikarskie umiejętności? Ktoś kiedyś powiedział o Włodku Cywińskim, że był niekwestionowanym i wybitnym znawcą rejonu Morskiego Oka. Podzielam tę opinię, jednak w odniesieniu do Kazalnicy czy Mnicha, gdzie akurat znam wszystkie drogi wspinaczkowe, wiem, że mógłbym dyskutować z każdym. Podobnie przejście wszystkich grani i zdobycie każdej turniczki daje wiedzę, której nie jest się w stanie zastąpić żadną wiedzą teoretyczną. Trzeba jednak znać też historię, mieć bogatą dokumentację fotograficzną czy mapy LIDAR [technologa Light Detection and Ranging polega na lotniczym skanowaniu terenu krótkimi impulsami lasera, jego promień przenika przez naturalne przeszkody na powierzchni ziemi – red.]. Staram się dążyć w tym kierunku. Takie hobby na emeryturę.
Jesteś autorem przewodnika „Wielka Korona Tatr”, bardzo wartościowej publikacji, której do tej pory nie było na rynku. Skąd pomysł na jej napisanie?
Bardzo podoba mi się idea Wielkiej Korony Tatr. Sam chciałem wejść na te najwyższe 14 szczytów Tatr w akcji non-stop. Jednak problemy zdrowotne, pokrzyżowały taki zamiar. Lecz gdy tylko zgłosiło się do mnie wydawnictwo Bezdroża z prośbą o napisanie przewodnika po Tatrach, od razu pomyślałem o tym projekcie. Chciałem napisać przewodnik, z którego sam też chętnie bym skorzystał. Jako wspinacz chciałem zaoferować czytelnikowi kompendium wiedzy, dotyczącej tych 14 tatrzańskich kolosów. Dlatego znalazły się tam zarówno te najprostsze drogi wejściowe, jak i liczne warianty wspinaczkowe o zróżnicowanej skali trudności.
W czasach złotej ery polskiego himalaizmu musiałeś być wizjonerem, by forsować rozwój wspinaczki w naszym kraju. Wtedy mało kto się nią interesował?
Najlepiej liczyć na samego siebie! Faktycznie, wszyscy się wtedy interesowali wyprawami na ośmiotysięczniki, a nikt wspinaczką. Na szczęście miałem medale, które zdobyłem na zawodach międzynarodowych. Dla Polskiego Związku Alpinizmu były również wymiernym sukcesem, którym w czasach upadającej komuny zawsze można się było pochwalić. Natomiast co do wizjonerstwa - zawsze uważałem, że osoba z pasją i swoją misją do spełnienia, jest w stanie pociągnąć za sobą podobnych oszołomów, by stworzyć coś cennego. W tamtych latach byliśmy totalnymi entuzjastami tego sportu. Wszystko co robiliśmy miało wymiar społeczny.
Zdaje się też, że trafiłeś na odpowiednie nazwiska na swojej górskiej drodze?
Jako 17-letni chłopak, w 1979 roku wystartowałem z Wojtkiem Szymenderą w międzynarodowych zawodach wspinaczkowych w Krakowie. Wygraliśmy je, pokonując drużynę z ZSRR. Wygrana nad Rosjanami w środowisku wspinaczkowym była historyczną, która nigdy wcześniej się nie zdarzyła! Do tego wygrana w zespole liczyła się po stokroć na naszą korzyść, bo komunie nie zależało aż tak na sukcesie jednostki. Samoistnie stałem się złotym dzieckiem wspinania. Swoją kuratelą objęli mnie najlepsi z najlepszych w krakowskim środowisku: Rico Malczyk, Andrzej “Zyga” Heinrich, Gienek Chrobak, Kostek Miodowicz, Mirek “Falco” Dąsal. Wspinałem się trochę z Wojtkiem Kurtyką. Podobnie jak z Krzyśkiem Pankiewiczem, którego traktowałem jak starszego brata, a on może mnie po ojcowsku.
Wymieniasz nazwiska, które są w dużej mierze związane z himalaizmem. Czy koledzy nie próbowali Cię namówić na wysokogórskie wyprawy?
Oczywiście, że próbowali. W 1984 roku pojechałem na Shivling w Himalajach Garhwalu. Jednak na miejscu polegliśmy organizacyjnie. Nie dostaliśmy pozwolenia na wspinanie. Jedyne, co się udało, to „wtuptałem” na Bhagirathi II (ok. 6500 m n.p.m.), drogą i trudnościami przypominającą wejście na Babią Górę. Jednak miałem ambicje, by zostać wspinaczem alpejskim, a coś takiego mnie nie satysfakcjonowało. Marzyłem o zdobywaniu pionowych ścian.
W 2015 roku, od 2 do 6 lipca - łącznie w trakcie 57 godzin wspinaczki - pokonałeś Główną Grań Tatr Wysokich. Jak wyglądała logistyka tego przejścia?
Przez kilka lat przygotowywałem się, by spróbować się z nią zmierzyć. Przyświecała mi jednak idea, by zrobić to od pierwszej próby. Nie chodziło też o czas, ale by skupić się na zdobyciu wszystkich nazwanych po drodze turni, szczytów i przełączek, czego dokonałem jako pierwsza osoba. Niosłem ze sobą tylko sprzęt potrzebny do zjazdów, ubranie, po cztery litry płynów na dzień. Na cztery biwaki – na Przełęczy Jaworowej, Batyżowieckiej, Wagi i Wrotach Chałubińskiego - sprzęt do spania oraz pożywienie dostarczali mi w określone miejsce moi przyjaciele – Michał Kasperczyk, Tomek Opozda i Władek Vermessy z Mariolą Popińską.
Jak zatem traktować kolejne bite rekordy szybkości na Grani Tatr Wysokich? Czy te czasy można do siebie porównać, skoro można omijać niektóre formacje skalne?
Najmniejsze i najostrzejsze turniczki stwarzają zawsze największe problemy. Zbójnickie Turnie, Krzesany Róg, Targaną czy Bartkową Turnię oraz dziesiątki tym podobnych, można łatwo ominąć w kilka sekund, podczas gdy wejście na nie trwa wiele minut i wiąże się z trudnościami rzędu IV czy V. Zatem rekord rekordowi nierówny. Z całą pewnością, każde przejście tej grani jest ogromnym wysiłkiem i każde przejście jest wybitne. Włożony wysiłek zdecydowanie przewyższa trudy nawet wielodniowej wspinaczki w wielkiej ścianie, ponieważ musisz pokonać kilkadziesiąt kilometrów grani w poziomie, wraz kilkunastoma kilometrami w pionie (góra/dół).
Grań Tatr Wysokich była zamknięciem jakiegoś etapu, czy początkiem czegoś nowego?
Przejście grani było wyzwaniem dla samego siebie, choć miałbym dużą chęć pójść tam jeszcze raz. Ale życie czasami wskazuje inne priorytety! Bardzo chciałem skompletować wszystkie granie Tatr. A gdy to mi się udało, wszedłem na wszystkie szczyty opisane w przewodnikach Witolda Henryka Paryskiego, Arno Puškaša oraz Ivana Bohuša. Natomiast w zeszłym roku zakończyłem projekt wejścia na niemal wszystko, co jest nazwane, a czasami nawet i nie – czyli turnie, turniczki których w Tatrach Wysokich doliczyłem się aż 1181!
Jak wygląda procedura zgłaszania nowych nazw?
Dawniej wyrocznią był „Taternik”. Obecnie, w konfrontacji z prywatnymi wydawnictwami, stracił na znaczeniu. Nazwy proponują różne osoby: pierwsi zdobywcy, wydawcy monografii czy przewodników. Najlepiej weryfikuje je czas. Wiele szczytów i turni zmieniło już swoje nazwy. Kiedyś była Staroleśna, teraz jest Staroleśny Szczyt. Niektórzy stosują dwie nazwy jak choćby w przypadku Gerlacha lub Gierlacha. Spore rozbieżności przedstawia również nazewnictwo polskie i słowackie. Przykładowo słowacka nazwa Szeroka Turnia to nasz Mały Lodowy, a słowacki Mały Lodowy to nasza Lodowa Kopa. Podobnych przykładów jest wiele. Myślę, że tej kwestii tatrzańskie nazewnictwo będzie podlegać ciągłym zmianom, a te będą powstawać wraz z coraz lepszym poznaniem Tatr.
Tatry są niezwykle kruche… Jak myślisz, ile z tych formacji może bezpowrotnie zginąć?
Z trwogą stwierdziłem, że część tych turniczek, na które się wdrapywałem, jest ażurowa. W samej grani Morskiego Oka jest przełęcz – Mała Rogata Szczerbina. Nazwano ją tak, ze względu na stojące na niej małe skalne różki. Dziś nie ma po nich śladu. Pozostały tylko rogi na Wielkiej Rogatej Szczerbinie, na które udało mi się jeszcze wejść. Boję się, że i na nie przyjdzie czas. Tatry nieustannie podlegają zmianom wywołanym przez wyładowania atmosferyczne. Kilka lat temu piorun uderzył w głaz znajdujący się na szczycie Zadniego Mnicha. Zlokalizowane było na nim stanowisko zjazdowe na Przełączkę pod Zadnim Mnichem, które runęło w przepaść. Podobnie zdarzenia miały miejsce na Niebieskiej Turni czy też na słynnym Kowadle na Kończystej. Cieszy mnie tym bardziej, że udało mi się wejść na wszystko, co już w Tatrach Wysokich nazwane. Posiadam też bogaty zbiór fotograficzny, stanowiący zapis nowożytnej historii tych gór.
Andrzej Marcisz
59 lat, polski wspinacz skalny i sportowy. Autor wielu nowych dróg wspinaczkowych, m.in. na Mnichu i Kazalnicy. W 57 godzin pokonał Główną Grań Tatr Wysokich. Zdobywca Wielkiej Korony Tatr i autor przewodnika.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Najlepiej liczyć na samego siebie".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!