Tutaj nawet markowe zegarki się psują. Zwalniają tętno. Brak bodźców, minimalizm krajobrazu, suche powietrze i widoki po horyzont obniżają poziom stresu skuteczniej niż codzienna medytacja, lodowate kąpiele i wpatrywanie się w ogień.
Dawno temu w ciężkiej śnieżycy na końcu czarnej drogi GPS oznajmił, że dojechaliśmy na miejsce. Wyłączyłam wycieraczki i po zmroku trzasnęłam drzwiami samochodu na dzikim płaskowyżu, pomiędzy dolinami Gudbransdalen i Espedalen w samym środku południowej Norwegii. Głębokie 200-kilometrowe rynny oddzielają od zachodu krainę XVII-wiecznych farmerów od najpotężniejszych łańcuchów Gór Skandynawskich – Jutenheimen (Domu Olbrzymów), a od wschodu od Parku Narodowego Rondane. Zapomniana wioska Gålå wciąż oddycha powietrzem sprzed ery ropy naftowej, a jej mieszkańcy - hodowcy owiec, właściciele jezior i kierowcy ratraków rozmawiają z gośćmi z Oslo w jednym z 400 norweskich dialektów, których podobieństwo do urzędowego Bokmål jest takie jak gwary góralskiej do polskiego.
Żyjąc tutaj zimą, na biegówkach pędziłam spóźniona do pracy, na biegówkach wpadałam do znajomych i na zakupy do jedynego sklepu Gålå Handel. Narty można porzucić gdziekolwiek. Nie znikną bez śladu. Każdy ma co najmniej siedem takich par w garażu.

Całą krainę wypełnia niezliczona ilość małych jezior, a obsiana jest brzozą karłowatą oraz czarnymi i czerwonymi drewnianymi hytta z trawiastymi dachami. W zimie, przy zachmurzonym niebie przenosimy się do starego kina z obrazem we wszystkich odcieniach szarości. Jednak już w słońcu horyzont jest oklejony tapetą z niemowlęcego pokoju w kolorach różowym i błękitnym. Są to najsłodsze kolory nieba, jakiekolwiek w życiu widziałam. Turyści rozczulają się nad zorzą polarną i jej tańczącymi zielonymi płomieniami, a to właśnie dla tej „blå time” (niebieskiej godziny) z różową poświatą warto tutaj przyjechać.
Ten rolniczy, mityczny krajobraz pokochał Henryk Ibsen, jeden z trzech wieszczów romantycznej epoki narodowowyzwoleńczej. Na podstawie miejscowych opowieści i legend oraz społecznych obserwacji, opisał życie zgnuśniałego norweskiego wieśniaka spod Vinstry, w poemacie narodowym „Peer Gynt” - w Norwegii o wadze równie ciężkiej co nasz „Pan Tadeusz”. Muzykę do sztuki, która zawiera jedne z najbardziej rozpoznawalnych współcześnie utworów klasycznych: „In the Hall of the Mountain King” i „Morning Mood” skomponował Edvard Grieg.
Tak narodziła się sława postaci Peer Gynta, literackiego bohatera, i historyczna trasa biegówkowa, gdzie górskie kawiarnie, wiekowe hotele i farma nazwane są jego imieniem. Obecnie najsławniejsza sieć przygotowanych szlaków biegówkowych w Norwegii o łącznej długości ponad 650 km i stabilnym klimacie śródlądowym zapewnia świetne warunki śniegowe. Tę trasę po prostu trzeba zaliczyć.
Na początek szlaku do Epsedalen zawozi nas z Gålå kolega. Z kasety magnetofonowej (sic!) w 30-letnim pick-upie przygrywają szlagiery norweskiego country. Linię startu przekraczamy przy „nowym” rodzinnym hotelu Dalseter zbudowanym w latach 60. Jego poprzednik spłonął, a wraz z nim cenne malarstwo z Lillehamer.
Rozglądamy się ze szczytu doliny z wysokości 930 m n.p.m. na wrzecionowate jezioro Breidsjøen, Park Narodowy Jotunheimen oraz płaskowyż Huldreheimen. (huldre - pani troll, heimen – dom). Dalseter to jedna z najstarszych osad w Espedalen, która przyjmuje turystów już od końca XVIII wieku. Jest to też oficjalny początek Peer Gynt Mountain Road.
Sprawdzamy na zewnętrznym zegarze Swix’a kolor wosku, który należy dziś użyć i smarujemy narty niebieską kostką (Norwegowie dostają gęsiej skórki na myśl o rybiej łusce). O tej porze - w przeciwieństwie do warunków wiosennych – łatwo jest dobrać wosk. Temperatura i stan śniegu pozostają niezmienne bez względu na długość nasłonecznienia. Ruszamy oznakowaną drewnianymi strzałkami trasą Peer Gynt Løypa i ślizgając się po świeżo przygotowanym sztruksie, wyruszamy na wschód. Przez krajobraz brzozowych lasów, pagórów, zamarzniętych rzek i porzuconych gospodarstw.
Na początku łagodna wspinaczka prowadzi na płaski teren w dolinie Hattdal. Gałęzie plączą się nisko nad ziemią, w stałej gotowości do ułożenia się pod warstwą śniegu, która ochroni je przed zamarznięciem. Pokryte białym puchem, pełzające krzewy o ciemnej korze i krętych, wolno rosnących pędach zainspirowały Tolkiena do opisu postaci czarownic w jego fantastycznych powieściach.
Wyjeżdżamy z zarośli i dojeżdżamy do początku przyjemnego zejścia z widokiem na połyskujące, wysokie na 2000 m garby Rondane – najstarszego Parku Narodowego Norwegii. Nasz szlak wije się i skręca w dół przez sosnowe lasy, aż docieramy do zakopanych po framugi okien domów, położonych na obrzeżach Fefor. Tu wracamy do przeszłości.

Przed nami Høifjellshotell, tajemnicze drewniane zamczysko ze złotymi żyrandolami, salą kominkową i jadalnią z widokiem na rozległe jezioro i górę o trzech krągłościach - Ruttenfjell (1516 m n.p.m). Zostało otwarte w 1891 roku jako pierwszy zimowy hotel dla turystów. W latach 20. i 30. XX wieku miało nawet własne połączenie lotnicze z Oslo. To tutaj spędzała wakacje rodzina królewska Haakona VII. Tutaj testował swoje sanie na mechanicznych gąsienicach, za tysiące ówczesnych funtów, Sir Robert Falcon Scott, przygotowując się do wyścigu na biegun południowy.
Nasze śniadanie składa się z kanapek z suszonej kiełbasy z łosia i renifera. Po nim ruszamy w stronę Gålå – skromnego, ale kultowego resortu narciarskiego. Trasa prowadzi nas bezpośrednio spod drzwi pofałdowaną trasą, wśród potężnych, ośnieżonych sosen. Następnie zjeżdża zakrętami ostro w dół i biegnie wzdłuż jeziora Gålåvatnet (770 m n.p.m.).
Na końcu lasu wyjeżdżamy u podnóża szczytu Valsfjellet (710 m n.p.m.). Warto wiedzieć, że Valsfjell toppen to także nazwa lokalnego shota z wódki z aronii, sosu waniliowego i pianki Marshmallows. Stąd też pochodzi sławny norweski specjał - brązowy karmelowy ser Gudbrandsdal. W tym miejscu, co roku w sierpniu, na tle jeziora Gålåvatn wystawiana jest sztuka, „Peer Gynt” oblegana przez chińskich turystów. Trwający kilka dni festiwal jest największym świętem gminy Sør-Fron, a na scenie oprócz zawodowych aktorów opery z Oslo, występują lokalni mieszkańcy. Zimą, samemu można urządzić niezłe przedstawienie i z krzykiem rzucić się do mrożącego jeziora, a potem rozgrzać się w beczkowej saunie.
Zatrzymujemy się w Peer Gynt Kafe na pølse med lompe, czyli parówki w ziemniaczanym cieście ze słodką musztardą i suchą cebulką - top norweskiego fast foodu. Grzejemy ręce przy wielkiej żelaznej misce z rozpalonym w środku drewnem. Przed nami bardzo ostre i męczące podejście pod górę, niebieską trasą do centrum Gålå i stadionu biegówkowego. Pętlę kończymy już po zmroku na oświetlonym stoku i widokiem z wieży widokowej na Jotunheimen, Rondane i Ringebufjellet.
Na śniadanie wpadamy do Knuta, właściciela Røsslyngstua Kafé na ciasto jagodowe blåbear kake i naładowani cukrem ruszamy czerwonym szlakiem w stronę Kvitfjell. Po drodze mijamy kilka rodzin z pulkami, czyli saniami, w których grzeją się maluchy, które nie potrafią jeszcze chodzić. A te, co już umieją, drepczą na miniaturowych nartach obok rodziców.
Przechodzimy przez skarłowaciały las i śnieżne pustkowia. Latem poluje się tu z obiektywami na łosie, a teraz spotykamy co chwilę czwórkowy układ śladów zająca. Po prawej stronie zostawiamy widok na białe łyse kopuły Valsfjellet, Gråhøin i oddalonym Storhøa (1455 m n.p.m.). Pierwszy przystanek to odosobnione schronisko górskie, dawne sanatorium dla astmatyków w Lauvåsen. Historia tego miejsca sięga 300 lat.
Z Lauvåsen suniemy dalej koło naturalnych ścianek wspinaczkowych aż do Fagerhøy – zielonej szkoły, gdzie młodzi ludzie szkolą się z szeroko pojętego friluftsliv (norweska tradycja życia blisko przyrody) na obozach w dziczy. Teraz skręcamy na północ, w stronę zamarzniętego jeziora rybackiego Vendalsvatnet. Ten odcinek szlaku jest najmniej urozmaicony. Najbardziej widać na nim bezkres płaskowyżu i najgłośniej słychać płatki zgrzytającego pod nartą śniegu. Duże pola nie są osłonięte od wiatru ani pagórkami, ani lasem. Mimo, że ratrak - według https://skisporet.no - przetarł nam wczoraj ślady, szyny są już zawiane i tylko po trzymetrowych wbitych wzdłuż szlaku kijach, orientujemy się w terenie. Dochodzimy w końcu do rustykalnej wioski Svinslåa na szczycie wzgórza, po czym długim i pofałdowanym zjazdem docieramy na nocleg do olimpijskiego miasteczka Kvitfjell, jednego z gospodarzy zimowych igrzysk olimpijskich w Lillehamer w 1994.
Nasz ostatni dzień zaczynamy od wspinaczki z powrotem do Svinslåa. Później szybko zjeżdżamy opadającym zboczem do doliny, po to, by wspiąć się znowu powyżej 1000 m na dziką przełęcz o wysokogórskim pustynnym klimacie - to Skardbua, skrzyżowanie wielu tras biegówkowych.
Trafiamy w okno pogodowe. Jest bezwietrznie i pod chatką na środku przełęczy urządzamy sobie piknik o norweskim składzie. Serwujemy Kvikk lunch (odpowiednik naszego wafelka WW), chleb Vasa, pastę kawiorową, ser żółty i pomarańcze. Przed nami ostatni odcinek – mrożący gałki oczne, długi i szybki zjazd między szczytami Prestkampen (1244 m n.p.m.), Slagsfjella (1187 m n.p.m.), Avlundkampen (1117 m n.p.m.), aż do najbardziej wysuniętego na południe punktu Peer Gynta, zdominowanego przez górę Skeikampen (1124 m n.p.m.). Ona rozciąga swój wysoki grzebień w jałowym królestwie brzozy karłowatej.
Lot z Polski na lotnisko Oslo Gardermoen (cena biletu w zależności od promocji nawet od 199 zł). Dalej pociągiem - Oslo Luftvahn do stacja Vinstra (prawie 3 godz. jazdy, cena 199 NOK w najtańszej wersji); 1 NOK to korona norweska – ok. 44 gr; Na końcu busem nr 240 - od stacji Vinstra do Dalseter Høyfjellshotell (36 km, ok.1 godz., 100 NOK). Powrót: najpierw bus nr 140 Skeikampen – Lillehamer (1 godz., 50 NOK), potem pociąg Lillehamer – Oslo (prawie 2 godz., 199 NOK w najtańszej wersji).
Bilet na pociąg może zwiększyć swoją cenę w dniu zakupu nawet trzykrotnie. Najlepiej kupić bilet z minimum trzytygodniowym wyprzedzeniem. Bilety bez możliwości zmiany rezerwacji są tańsze. Najwyższe ceny biletów przypadają na okres Wielkanocy.
Mimo gęstej sieci chatek DNT (Den Norske Turistforening) w całej Norwegii, na tym szlaku spotkamy się tylko z hotelami górskimi i schroniskami. Owszem, według przepisów skandynawskich można nocować w naturze, ale ciężki plecak zabiera całą radość z jazdy na nartach po ratrakowanych trasach. Wadą noclegu w hotelu górskim jest cena (koszt ok. 1 tys. NOK/os./doba z wyżywieniem. Na trasie spotkaliśmy narciarzy, którzy w każdym z hoteli wykupili transport bagaży do kolejnego miejsca na trasie. Dla nas był to za duży koszt.
Cena 5-dniowego wyjazdu z czterema noclegami to ok. 3 tys. zł
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Bohater nas prowadzi"
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie