Reklama

Duchy Hali – recenzja książki „Planeta Hala” Beaty Słamy


„Hala Gąsienicowa zawsze pozostawała w cieniu Morskiego Oka. Mniej mistyczna, mniej wyczynowa wspinaczkowo, mniej prestiżowa turystycznie, mimo że przecież ponad nią biegnie Orla Perć”, nie była natchnieniem dla piszących o Tatrach. To niedopatrzenie naprawia Beata Słama. 


Duchy Hali, czyli opowieść o Gąsienicowej

 

 

Można powiedzieć, że „Planeta Hala. Opowieści z Hali Gąsienicowej” była autorce pisana. Związana z Halą sercem – Betlejemka przez kilka lat stanowiła jej dom – zajmująca się górską tematyką, znana z ciętego języka i dobrego pióra, Beata miała wszystkie atuty, by stworzyć książkę o tym skrawku Tatr. Nie uległa przy tym pokusie łatwości i nie oparła swojej narracji na autobiografizmie (choć przyznam, chętnie poczytałabym nieco więcej wspomnień dotyczących życia w Betlejemce). Nie poszła też drogą prostego referowania tego, co można wyczytać w źródłach historycznych i innych publikacjach (mimo że książka aż kipi od wiadomości). Stworzyła ponętną hybrydę – na fakty, ciekawostki, znane wydarzenia i zapomniane historie spojrzała uczuciowym „szkiełkiem i okiem”, dołożyła odrobinę własnych przeżyć, a następnie ułożyła z tego pełną dygresji i anegdot gawędę o miejscu magicznym.

Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie

„Planeta Hala” wpisuje się w krąg książek nostalgicznych, a to oznacza, że ma w sobie urok opowieści o latach dawno minionych, kiedy wszystko było, jeśli nie lepsze, to na pewno ujmująco inne. Autorka zabiera nas na wędrówkę w przestrzeni i czasie, a interesuje i emocjonuje ją zwłaszcza okres, kiedy Halę odkrywano dla turystyki i taternictwa, wytyczano przejścia i szlaki, zachwycano się naturą, „szukano spokoju, szukano siebie…”. Nieprzypadkowo w tytule recenzji pojawiają się duchy – Beata przywołuje wiele postaci, które wpisały się w dzieje Hali pod Kościelcem i zostawiły tam swój ślad. Na jej wezwanie stawiają się Zaruski, Eljasz, Goetel, Karłowicz, Leporowski, Groński, by wymienić tylko kilka nazwisk, ale też „trwająca na posterunku jajecznicowo-herbacianym” babka Bustrycka czy powiększający wyobraźnię Śledź Otrembus Podgrobelski. 

Rozmaitość tematyczna książki jest jednak znacznie większa. Niemal każde opisywane miejsce na Hali i w jej otoczeniu stało się dla Beaty okazją, by opowiedzieć o czymś więcej. Przykładowo szałasy i schrony pozwalają poznać ideę architektury organicznej i założenia, jakie przyjmowali budowniczowie schronisk. Świnica daje pretekst, by napisać o kobietach, które mierzyły się z tatrzańskimi szczytami, Kościelec skłania do opowieści o taternickich wyzwaniach, Zawrat natomiast przywołuje wątek antysemityzmu Stanisława Witkiewicza.

„Planeta Hala” została pieczołowicie wydana. Do sięgnięcia po książkę zachęca już okładka z klimatycznym zdjęciem dwóch narciarzy kontemplujących górski krajobraz. Coś w wyrazie ich twarzy i sylwetek przywodzi na myśli nierozłączny duet Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza. Patrzą na to samo, ale każdy po swojemu: pierwszy ze spokojem i dystansem, drugi – lekko ironicznie i z powątpiewaniem. Metaforycznie rzecz ujmując, taka też jest narracja Beaty Słamy: ciepła i wyważona, gdy mowa o czasach dawnych, cięta i uszczypliwa, kiedy dotyczy współczesności. 

Beata Słama "Planeta Hala. Opowieści z Hali Gąsienicowej", Wydawnictwo Czarne 2025. Cena: 64,90 zł. 

Ocena: 5

 

Jad malucha, papieroski i inne nałogi

Himalaista, filmowiec, biznesmen, Ryszard Warecki „Wysokogórską Kulturą” zapracował sobie na określenie bloody Polish man. „Ten cholerny Polak” wydał właśnie książkę wspomnieniową „Nie ma jak pod górę”.

Jeśli wierzyć przesłaniu wyłożonemu we wstępie, Ryszard Warecki spisał swoje wspomnienia na znak protestu – inaczej bowiem pamięta złote lata polskiego himalaizmu niż to, co można wyczytać w publikacjach literatury górskiej. Rzeczywiście jego książka nie jest laurką, nie idealizuje narodowych wielkich wyczynów. To kpiarska, zabarwiona (ujmującą) tęsknotą za durną młodością opowieść o górskich przyjaźniach, fajnych przygodach, no i wariactwach, z których autor był znany (określenie bloody Polish man nie mogło przecież wziąć się znikąd).

W książce pojawia się cała plejada naszych himalajskich tuzów. Warecki przyjaźnił się z Kukuczką i Wielickim, kumplował choćby z Hajzerem i Kurtyką. Ich postaci, czy raczej oblicza z intensywnie spędzanego wspólnego czasu (dodajmy: nie tylko w górskich okolicznościach przyrody), nie zostały wykute ze spiżu – na to, na szczęście, autor ma za wiele poczucia humoru. Jego anegdotyczne (zazwyczaj), zabawne historie świetnie oddają ducha tamtych lat, mają w sobie walor autentyczności, a przy tym niosą sporo (uszczypliwej) refleksji. Przywołana na początku „Wysokogórska Kultura” to clou jednej z opowieści, w której świetnie ujawnia się ironiczny talent Wareckiego. 

Żartobliwy, prześmiewczy styl pisania Ryszarda Wareckiego, jego dystans do samego siebie (i do środowiska górskiego) może się podobać. Sprzyja też zaciekawieniu. Książkę zwyczajnie dobrze się czyta (choć ma wagę ciężką – kredowy papier i mnóstwo zdjęć czynią z niej cegłę). Jedynie co zgrzyta w lekturze, to odwołania do obecnej sytuacji politycznej w kraju. Nie dlatego, że góry i polityka – jak wiele osób chciałoby wierzyć – wzajemnie się wykluczają. Polityczne wtręty niepotrzebnie zakotwiczają książkę w skrzeczącym tu i teraz (podatnym na szybką dezaktualizację), ale przede wszystkim nie mają większego uzasadnienia narracyjnego. 

Luzacka w charakterze książka ma podskórny rytm wybijany przez muzykę bliską sercu autora, a wspomnienia, jak wiadomo, lubią grać na nutach sentymentalizmu i melancholii. „Ok, boomer” – tytuł piosenki Fisza Emade – to tylko jeden z utworów przywołanych w toku narracji. Ale znaczący. Żart i ironia tworzą jasną stronę opowieści Wareckiego, ta ciemniejsza, mniej widoczna, dotyczy tego, jak trudno wejść w smugę cienia. „Aktualizuję swoje Instastory | Godzę się z łysiną tak jak kibice Wisły i Cracovii | I wożę się furą, i zmierzam do nicości | Ok, boomer! Ha, ha, ale stary Boomer” – śpiewa Fisz, a Warecki konkluduje: „Pieśń piękna i niespieszna, też jakby o mnie, czyli mądrali, który wszystko wie lepiej niż młodzi”. Po szczegóły zapraszam do książki. Warto poczytać.

Ryszard Warecki „Nie ma jak pod górę”,  Wydawnictwo Stapis 2025. Cena: 90 zł

Ocena: 4

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 05/2025 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 23/09/2025 16:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do