Wśród szerokich dolin i skalistych szczytów Jotunheimen ciężko nie zazdrościć Norwegom nadmiarowego bogactwa. Najwyższe góry Skandynawii to 3500 km kwadratowych przygody.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06(33)/2023.
[middle1]
Tekst Krzysztof Story
W języku angielskim funkcjonuje dość zadziorne powiedzenie: “hit the ground running”. Opisuje ono te rzadkie momenty, gdy zaczynamy zupełnie nowe przedsięwzięcie i wchodzimy w nie bez żadnych obaw i z pełnym entuzjazmem, a pierwsze, choćby małe, sukcesy przychodzą od razu. Dosłownie tłumacząc: ledwo dotknęliśmy ziemi, a już biegniemy. Nie wiem, czy fraza ma norweski odpowiednik, ale po pierwszej dobie w norweskim Jotunheimen wiem, że powinna.

Zdjęcie Krzysztof Story
A zaczęło się tak: do Lom dojechaliśmy o godzinie 4 rano, po kilku godzinach w autobusie z lotniska w Oslo. Centrum małego miasteczka, gdzie mieszka niewiele ponad dwa tysiące osób, było zatopione w przedświtowej ciszy. Odszukaliśmy z Jankiem właściwą ulicę, dom, drzwi - bezpieczną przystań u znajomych, pracujących w słynnej na całą Norwegię piekarni w Lom i po prostu padnięci poszliśmy spać.
O piekarni wspominam nie bez powodu. Tamtego poranka stała się naszą bazą, a ekspres do kawy pełnił rolę aparatury podtrzymującej funkcje życiowe. Po całonocnej podróży byliśmy zgodni: rozsądnie jest nie przemęczać się pierwszego dnia i lepiej zrobić spokojną, górską rozgrzewkę. Jak od tego założenia w ciągu 15 minut doszliśmy do planu wejścia na najwyższy szczyt Norwegii, wcześniej podjeżdżając pod niego na rowerach, pozostaje niewyjaśnione. Takie rzeczy czasem po prostu przychodzą do głowy ludziom, kiedy dostaną świeżą drożdżówkę i mocną kawę.
Dwa rowery pożyczyliśmy od naszych dobrodziejek, które już od paru miesięcy mieszkały w Lom. Ania, Basia, Ewa i Kasia zgodnie stwierdziły, że jesteśmy wariatami, pomachały na pożegnanie i życzyły powodzenia. W plecakach same niezbędności: ciepłe ciuchy, batony, herbata, ze dwie dętki, pompka, przypięte na zewnątrz kijki. Czekało nas prawie 40 km podjazdu, choć naprawdę stromo zrobiło się dopiero od połowy, kiedy odbiliśmy z drogi krajowej nr 55 (jeszcze na nią wrócimy w tym tekście) i wjechaliśmy w dolinę rzeki Visa.

Zdjęcie Krzysztof Story
Po prawie dwóch godzinach intensywnego sapania wyjechaliśmy z lasu wprost w objęcia najwyższych gór Norwegii. Ponuro zacienione szczyty wytyczały szeroki korytarz doliny porośniętej roślinami z gatunków naprawdę odważnych i gotowych na surowe warunki: mchów, jagód, traw. Pasmo Jotunheimen zajmuje około 3500 km kwadratowych powierzchni. Sama nazwa oznacza w wolnym tłumaczeniu Dom Gigantów, zatem wielkie przestrzenie nie powinny dziwić. Dnem doliny dojechaliśmy do schroniska Spiterstulen. W sumie cztery koła zostały bezpiecznie przypięte do drewnianej wiaty, a my z rowerzystów zmieniliśmy się w wędrowców.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 75% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie