Z Izabelą Hudziak, gospodynią Schroniska PTTK Markowe Szczawiny rozmawia Kuba Polanowski.
Poniższy tekst ukazał się w letnim Wydaniu Specjalnym nr 6(40)/2024.
Ile razy zdobyła Pani Diablak?
Od razu z grubego kalibru… (śmiech) Ciężko policzyć, biorąc pod uwagę, że spędzaliśmy tu sporą część naszego dzieciństwa. Mam przebłyski, gdy jako kilkuletnia dziewczynka wraz z rodzicami i później rodzeństwem wchodziliśmy na Babią. Nierzadko żółtym szlakiem i u taty na barana.
Jak wtedy było w schronisku?
Z tamtego okresu bardziej pamiętam starą dyżurkę GOPR i jej niesamowity klimat, a wieczorami posiady przy gitarach i opowieści ratowników. Chyba ten zapach drewna starego budynku najbardziej kojarzy mi się z dawnymi Markowymi.
Rodzina związana była z górami od zawsze. Czy jest jakiś konkretny moment który Panią osobiście związał z górami?
To prawda. Dzięki pracy taty w GOPR nasza rodzina swoje życie splotła z Beskidami. Wszystkie wakacje czy chwile wolne od szkoły spędzaliśmy na Klimczoku, Baraniej Górze czy Markowych Szczawinach. Jednak najbardziej znaczący moment to była decyzja rodziców o prowadzeniu schroniska. Do dziś pamiętam spacer z mamą i rodzeństwem po makowskich polach, gdzie wtedy mieszkaliśmy i mamę zastanawiającą się, czy podołamy temu wyzwaniu.
Tyle lat w jednym miejscu… Nie nudzi się czasami ta Babia Góra?
Absolutnie, może to brzmieć jak frazes, ale ta góra naprawdę każdego dnia pokazuje inne oblicze. Myślę, że cała nasza rodzina jest z nią połączona w wyjątkowy sposób. Czasem bywa to taka szorstka miłość, gdy trzeba mierzyć się z lodem na podjazdach czy innymi atrakcjami. Ale z drugiej strony daje też ogromne ukojenie w tych zabieganych czasach.
Są jakieś miejsca w okolicy, które uważa Pani za pomijane?
Mocno niedoceniana jest Mała Babia Góra. Szczególnie urokliwa jest pętla z Cyla do Żywieckich Rozstajów i powrót do nas Górnym Płajem. Momentami możemy się tam poczuć jak w dżungli, dzięki olbrzymiej ilości paproci i nielicznym turystom. Spacer przez fragmenty pradawnej Puszczy Karpackiej robi niesamowite wrażenie. Choć może nie powinnam o tym wspominać, żeby zachować jej spokój... Dzięki temu można tam cieszyć się ciszą i niesamowitymi zachodami słońca.
Często jakiś ciekawski niedźwiedź kręci się na Markowych Szczawinach?
Zdarza mu się zaglądać, choć już rzadziej niż kiedyś. Do historii przejdzie dzień, gdy moja siostra Katarzyna podjeżdżała wieczorem do schroniska autem, a tu niedźwiadek stanął na dwóch łapach na wprost jej szyby. Chyba najlepszym okresem obserwacji zwierząt, tak rzadkich jak ryś czy niedźwiedź, był czas pandemii. Przez zamknięcie parku i ograniczenia w przemieszczaniu przyroda „zgłupiała", nie widząc człowieka. Ślady rysia i niedźwiedzia były blisko schroniska. Dzięki temu, że poza nami, ratownikami GOPR i służbą parku nie było tu nikogo, mieliśmy ogromny przywilej obcowania z nią sam na sam.
Pozostając przy braku turystów, to kiedy macie najmniejszy ruch w schronisku?
Zdecydowanie jesienią i zimą. W listopadzie czy w grudniu podczas gorszej pogody zdarza się, że do schroniska w ciągu dnia nikt nie zawita. Ciężko to sobie wyobrazić latem, ale ruchem turystycznym rządzi tu mocna sezonowość. Poza tym nie zapominajmy, że Babia Góra ma drugie imię - Królowa Niepogód czy Kapryśnica. Pewnie każdy z czytelników słyszał o licznych akcjach ratowniczych, załamaniach pogody czy zagubieniach, co jednak często mocno wpływa na obniżenie się ruchu turystycznego zimą.
A jakich gości lubicie najbardziej?
Tych, co do nas wracają! Mamy ogromne szczęście do stałych klientów - w różnym wieku i z całej Polski. Babia to magiczna góra, przyciąga niesamowitych ludzi. Czasem na kawie u nas można spotkać znanych aktorów siedzących obok himalaistów. Nasi ulubieni goście pamiętają lata starego schroniska i wędrowali po Babiej, zanim jeszcze byłyśmy z siostrą na świecie.
Jak już trafią, zmęczeni trasą i głodni, to które specjały Markowych Szczawin im polecacie?
Myślę, że chyba nasze naleśniki z serem, sernik albo zupę chrzanową. Z drugiej strony nasze schabowe zyskały kiedyś przezwisko „łapy niedźwiedzia". Ze względu na swój rozmiar oczywiście!
Można wybrać dania wegetariańskie?
Nie tylko wegetariańskie, ale i wegańskie. Staramy się, aby różne gusta smakowe naszych gości zostały zaspokojone. Inspiracji szukamy podczas podróży i odwiedzin u zaprzyjaźnionych gospodarzy innych schronisk.
Jakie są największe wyzwania w schronisku?
Nasza praca to ciągłe wyzwania. Może się to wydawać abstrakcyjne, ale prostsza i milsza jest praca przy odśnieżaniu niż sprostanie wszystkim obecnym sprawom księgowym. Ogromną rolę w ułatwianiu nam życia odgrywa moja siostra Katarzyna wymyślająca rozmaite udoskonalenia i jej mąż Łukasz, dzięki któremu zima nie napędza nam już strachu. Nie ukrywam, że po śmierci taty zaopatrzenie schroniska zimą stało się dla nas wyzwaniem. Kilkanaście lat temu zimy były jednak bardziej srogie i nauczyły nas wytrwałości.
Wytrwałości wymaga pewnie też transport odpadów w doliny?
Gospodarka śmieciowa to chyba jeden z największych problemów funkcjonowania wszystkich schronisk. Niestety, do lamusa przeszły zwyczaje, że co ze sobą wniosłeś, znieś w doliny. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak ogromne to są ilości. A z racji naszego centralnego położenia zbieramy odpady z całej góry. Choć chyba najbardziej smutny jest fakt zaśmiecania góry na grani czy w lesie. Z każdego spaceru znoszę coś, co zostało wyrzucone. To taki przykry znak naszych czasów.
Spotyka się Pani wciąż z powszechnymi mitami o prowadzeniu schroniska?
Chyba jak w każdym miejscu tego typu pokutuje mit, że praca w nim to czytanie książek i gawędy w jadalni. W rzeczywistości to często praca po kilkanaście godzin dziennie, żeby zaspokoić wszystkie potrzeby gości. Wtedy brakuje czasu na docenienie piękna przyrody, która jest na wyciągnięcie dłoni. Nie ukrywam, że z nutką nostalgii wspominam czasy, gdy nasz tata układał kilka tysięcy puzzli na jadalni, często zapraszając do tego ludzi. Dlatego obie z siostrą doceniamy jesienne wieczory, gdy odwiedzają nas stali bywalcy i jest czas na rozmowę.
Ile osób liczy załoga Markowych Szczawin? Macie jakąś stałą ekipę, przyjaciół czy zatrudniacie sezonowo?
Mamy stały trzon, który składa się z osób pracujących w bufecie, ekipy w kuchni czy pokojach oraz panów gospodarczych. Kilka osób pracujących w systemie zmiennym, poza tym sezonowo i weekendowo mamy liczne grono nie tylko przyjaciół i rodziny, ale i osób przyjeżdżających z najdalszych zakątków Polski.
Co by Pani chciała przekazać wszystkim obecnym i przyszłym zdobywcom Babiej Góry?
Doceńmy piękno Królowej Beskidów jednocześnie nie lekceważąc jej charakteru i tego, że jest to honorna góra. A jeśli chodzi o nas, to postarajmy się uciec trochę od pędu w dolinach i docenić spokój w schroniskach. Klimat obiektów budujemy wszyscy i warto te mury wypełnić sympatią do siebie.
Izabela Hudziak
Gospodyni Schroniska PTTK Markowe Szczawiny, które prowadzi z siostrą Katarzyną. Pasjonatka narciarstwa skiturowego, via ferrat i podróżowania. Córka Edwarda Hudziaka, wieloletniego gospodarza schroniska na Markowych Szczawinach, ratownika GOPR i działacza PTTK.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Niedźwiedź stanął na dwóch łapach".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie