Reklama

Jak się ubrać na długą wyprawę górską – praktyczny poradnik Ewy Chwałko | Na Szczycie


Trzy miesiące w samotnej wędrówce przez Łuk Karpat i tylko 1,5 kg ubrań w plecaku. O sztuce wyboru i o tym, dlaczego minimalizm ratuje w górach.


 

Jak się ubrać na długodystansowy szlak? Praktyczny poradnik Ewy Chwałko

 

Kiedy ruszamy na szlak długodystansowy, albo idziemy od schroniska do schroniska, każdy kilogram na plecach jest ważny. W moim przypadku oznacza to około 20 kg. Oszczędzam przede wszystkim na ubraniach. Co zatem trzeba zabrać ze sobą, a co warto odpuścić?  

 

Gdy szłam samotnie Łukiem Karpat, pokonując ogromy dystans niemal 2,5 tysiąca kilometrów przez góry Rumunii, Ukrainy, Polski i Słowacji, cały swój dobytek niosłam ze sobą. Nie było tego wiele, bo moje plecy zdołały unieść niecałe 20 kilogramów wszystkiego, co niezbędne do życia. A to oznacza, że ubrań było naprawdę niewiele i to precyzyjnie dobranych. 

Gdy ktoś mnie pytał po drodze, czy czegoś nie potrzebuję, z satysfakcją odpowiadałam: - Mam wszystko. To było bardzo uwalniające doświadczenie.

Koncert życzeń

Człowiek gór wie, że ubrania zabierane na szlak muszą być dobrej jakości i funkcjonalne, a dopiero w drugiej kolejności piękne. Współcześnie to chyba czasem idzie w parze, choć pewności nie mam, bo częściej czytam o testach, którym poddano nowe kolekcje niż o ich designie. Na dzikich i nieprawdopodobnie długi szlakach człowiekowi przyglądają się milczące turnie i czujne oczy dzikich zwierząt. Natura ocenia i natura mówi: sprawdzam. Szwendająca się samotnie kobieta gór wie, że ubrania muszą też zapewniać kamuflaż, a ich stylowość schodzi naprawdę na dalszy plan.

Góry i samotna długodystansowa wędrówka uczą minimalizmu i sztuki dobrego wyboru. Na kilka miesięcy przed tą niesamowitą podróżą, w salonie pod ścianą stanęło pudło z napisem „Koncert życzeń”. Wrzucałam do niego wszystko, co ewentualnie mogłoby mi się przydać.  A potem nastąpił moment weryfikacji – każda rzecz została zważona i ściśnięta. 

Ubrania, choćby najpiękniejsze a niepotrzebne, zostały odrzucone. Ubrania, choćby najpiękniejsze a ciężkie, również. Ubrania, choćby najpiękniejsze a miernej jakości lub zbyt delikatne, tak samo. To w gruncie rzeczy fascynujące doznanie, gdy kryterium piękna schodzi na całkowicie dalszy plan, bo o niebo ważniejsze staje się to, co na najniższym piętrze w hierarchii potrzeb Maslowa, czyli bezpieczeństwo i fizjologia. 

Kilka niezbędnych rzeczy. Kolor też jest ważny

Przemierzając więc w swej przygodzie kilkadziesiąt karpackich pasm górskich, miałam trzy pary skarpet z ponad 60-procentową zawartością wełny merino. Merynosy to jedna z najstarszych na świecie ras owiec zamieszkującej górzyste tereny Nowej Zelandii. Latem temperatury dochodzą tam do 40 stopni Celsjusza, a zimą spadają do minus 20. Owce do tych zmiennych warunków dostosowały się znakomicie, dlatego ich wełna – gęsta, lecz cienka i delikatna – jest tak cenna. Potrafi pochłonąć wilgoć aż do 35 proc. swojej własnej masy. Przełożenie praktyczne jest takie, że noszone trzy dni skarpety w wysokich i zabudowanych butach górskich nie śmierdzą, lecz zachowują zadziwiającą świeżość. 

Wzięłam dwie pary spodni, ale już wiem, że mogłam spokojnie zabrać tylko jedną z odpinanymi nogawkami. Nisko na udzie zawieszona kieszeń pozwalała schować telefon i jednocześnie nie krępować ruchów przy wspinaczce. Szwom wzmacniającym na kolanach niewątpliwie zawdzięczałam to, że spodnie tak szybko się nie podarły. 

Zabrałam trzy koszulki – tu pozwoliłam sobie na kolor – jedna z koszulek była fuksjowa a druga malinowa – ładnie wychodziły na zdjęciach na tle naturalnych kolorów górskich grani i lasów. Dopiero trzecia była czarna i nierzucająca się w oczy. Polar też wzięłam czerwony – lubię energetyczną czerwień. Wszystko, co wierzchnie, pozostawało w kolorach ciemnego granatu i ziemi – cienka nieprzemakalna kurtka, płaszcz przeciwdeszczowy i czapka. Nie powinnam być widoczna, idąc przez nieznane pasma w obcych krajach, obserwując wszystko, co przede mną i dookoła, zdolna schronić się w poszyciu lasu w każdej chwili. 

Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie

Gdy człowiek gór kupuje kurtkę, przyciska materiał do ust i dmucha. Powietrze nie przechodzi na zewnątrz? Znakomicie! Kurtka jest odpowiednia, gdyż można w niej stawić czoła wiatrom. One, gdyby mogły, wbiłyby zimno do każdej komórki ciała. Oczywiście dochodzi bielizna termiczna – kalesonki i koszulka z długim rękawem, w której przeważnie spałam. Dwa staniki i trzy pary majtek. Pasek – a dokładnie pasek do spodni był ważny, bo traciłam na wadze. Przechodzenie codziennie około 30 km z różnorodną sumą przewyższeń oznaczało nieustanny deficyt kaloryczny. Chudłam w oczach i bez paska zginęłabym. Buty – wysokie, stabilne, o gumie zachodzącej na nos i dobrze znoszącej ścieranie. Moje buty przetrwały tę trzymiesięczną wędrówkę i dotarły na metę w jednym kawałku, choć miały prawo nie przetrwać. Drugie buty, rzadko wyciągane z plecaka, niskie, lekkie, cichociemne – na wszelki  wypadek i dla bezpieczeństwa, gdyby tamte zawiodły gdzieś na grani.  I… to wszystko. Nic więcej, tylko 1,5 kg ubrań. Kto by się zgodził na taką szafę?

Gotowi na straty

Górska wyprawa uczy przyjmowania straty. Ubrania outdoorowe, zwłaszcza te wysokogórskie, nie należą do tanich. Takie skarpety – 100 zł za parę – non stop mokre i suszone, głównie przy ognisku. Jedna z par skończyła przypieczona na piecyku  w jakimś schronisku, mimo że pilnowałam. Koszulki, bardzo dobrej jakości, za które zapłaciłam niemal trzy razy więcej niż za skarpety  – nieustannie brudzone, prane, suszone, wytarły się i zmechaciły. Po trzech miesiącach naprawdę nie było z nich, co zbierać. Płaszcz przeciwdeszczowy czasem służył jako dodatkowa podłoga pod namiotem – to było w częstych dniach wielkiego deszczu. A woreczek z bielizną termiczną zgubiłam na Słowacji tydzień przed metą. Musiał spać z ławki, na której się przepakowywałam i nie zauważyłam tego – pod tą ławką przepadło wtedy ponad 500 złotych. 

Dbanie o ubrania w czasie wyprawy jest ważne, ale i tak niszczą się w zatrważającym tempie. Są nadmiernie eksploatowane, wykorzystuje się ich parametry graniczne. Gdy natura mówi do człowieka: sprawdzam, on mówi tak do producentów i projektantów. Tylko że ich nie ma w górach i nie pospieszą z egzemplarzem na wymianę. Wszelkie reklamacje są możliwe po powrocie, o ile bezpiecznie wrócimy. Tylko że wtedy przestaje to być istotne. 

Gdy wszystko zda egzamin i jakoś dotrwa w lepszym lub gorszym stanie, nikt poważny nie będzie się czepiał szczegółów. Przed nową wyprawą nowy komplet lub pocerowane, a wytrwałe egzemplarze starego znajdą swoje miejsce w plecaku. Może tylko pozwolę sobie na ekstrawagancję w kolorach koszulek?

Cisi bohaterowie wyprawy 

Kiedy dotarłam do Bratysławy i oszałamiał mnie huk wielkiego miasta, nie zważałam, jak wyglądam. No cóż wyglądałam jak po trzech miesiącach wędrowania po górach Rumunii, Ukrainy, Polski i Słowacji, często kompletnie bezludnych i dzikich. W małej, eleganckiej  knajpce zamówiłam dwa naleśniki, które dostałam zupełnie niepotrzebnie na dwóch różnych talerzach. Obok siedziało dwóch młodych Słowaków. Też byli z plecakami. Byli piękni i schludni. Patrzyli w osłupieniu na moje buty.

Moje buty to cisi bohaterowie całej tej wyprawy, którzy z milczącą cierpliwością znosiły wszystko – błoto, śnieg, grad, deszcz, szarpanie po chaszczach… Ciągle mokre i ciągle suszone. Były pełne dziur, a podeszwa ledwo się trzymała. Nikt by nie powiedział, że trzy miesiące wcześniej ściągałam je ze sklepowej półki.  A jednak te buty niosły ze sobą historię. Dlatego siedziałam swobodnie i bez wstydu, wiedząc, że dokonałam czegoś, co było udziałem niewielu ludzi na świecie. 

Buty miały to wypisane na nosach, a Słowacy wyczuwali tę treść. Swój swojego zawsze rozpozna, nawet w okolicznościach całkiem odmiennych od lasów i gór. Nigdy nie wyrzucę tych butów, podobnie jak poprzednich, ani następnych. Przyjaciele się nawzajem nie zawodzą i to taki trochę wątek sentymentalny. Wędrowiec z jednej strony łatwo się zgadza na stratę i równie łatwo otacza ciepłym uczuciem coś, co dotrwało do samego końca.

Nadal ja

Za każdym razem, gdy po powrocie stawałam przed publicznością z prezentacją albo wykładem, przez krótką chwilę bawiłam się swoją niewiarygodnością. Bo to przecież niemożliwe, aby przez Łuk Karpat przeszła ta elegancka pani ubrana w sukienkę i wysokie obcasy. Strój niewątpliwie budził w ludziach dysonans poznawczy. Spodziewali się przecież tych polarów i ciężkich buciorów. Moda jest zbyt przyjemna, żeby się od niej odwracać. I ja także tego nie zrobiłam. 

Jednak po powrocie z gór pozbyłam się z mojej szafy wszystkiego, co nadmierne, pozostawione na zapas, zachomikowane, od dawna nienoszone, niepasujące do niczego, kupione przypadkiem, nietrafione, już całkiem nudne albo podniszczone. Oddałam. Bez najmniejszej wątpliwości i poczucia straty. To nic, że po powrocie zamieniłam te genialne spodnie z odpinanymi nogawkami na sukienkę, a tę nieprzepuszczalną kurtkę na elegancki wełniany płaszcz, a koszulkę na jedwabną bluzkę – to nadal byłam ja bez nadmiaru, w moim drugim świecie, mogąca powiedzieć, że mam wszystko.  

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 04/2025  

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 20/07/2025 21:38
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do