Reklama

Petroglify w Armenii: Niezwykła Podróż do Jeziora Ughtasar

Tajemnicze jezioro Ughtasar ukryte w chmurach pośród wulkanicznych stożków jest otoczone niezwykłymi kamieniami. Na ponad dwóch tysiącach z nich znajdują się petroglify z epoki brązu zwane „itsagir”. Po ormiańsku to „kozie litery”. Badacze odkryli je dopiero na początku XX wieku.

 

Armeńska Odyseja

 

Skrzyżowanie trasy M2 Erywań – Meghri i podrzędnej drogi łączącej wioskę Iszkhanasar z miasteczkiem Sisjan w Armenii. Na głównej drodze od czasu do czasu pojawiają się pojedyncze auta osobowe lub ciężarówki na ormiańskich, rzadziej irańskich blachach. Całe późne popołudnie siedzimy w skromnej knajpce pod blaszanym dachem. Wokół eksponaty mini muzeum, jakie urządził Karen – właściciel baru. Są tutaj akordeon, bębny, stare maszyny do szycia, a także zegary, aparaty telefoniczne, gramofon, lodówka – większość to przedmioty codziennego użytku z czasów sowieckich. Nie mam odwagi zapytać, czy to wyraz sentymentu, czy próba wypełnienia przestrzeni przydrożnego baru.

 

 

Finisz sączenia wina (przez nas dorosłych) i herbaty (przez syna) określa słońce zbliżające się do granicy horyzontu. Widzę jak pasterze schodzą z łąk. Miło żegnamy gospodarzy, których znamy z wcześniejszych podróży po prowincji Sjunik i rozbijamy namiot nieopodal w rzadkim sosnowym zagajniku. Na północy, spośród chmur odsłania się nasz jutrzejszy cel – góry na granicy Armenii i nieuznawanego państwa Górskiego Karabachu, choć Ormianie wolą starożytną nazwę Arcach.

Natomiast na południu w pomarańczach zachodzącego słońca tonie pasmo gór Zangezurskich. Przez nie przebiega granica z Nachiczewańską Republiką Autonomiczną, czyli eksklawą Azerbejdżanu. Na zachodzie widzimy Karahundż (Zorats Karer) uznane przez ormiańskiego archeologa Onika Khnkikiana i astrofizyka Elma Parsamiana za kamienny krąg sprzed 7,5 tysiąca lat, jako najstarsze obserwatorium astronomiczne na świecie (starsze od Stonehenge). Żeby dopełnić opisu oryginalności naszego miejsca biwakowego, 500 metrów na wschód – czego wówczas nie jesteśmy świadomi – mieści się praktycznie nieużywany wojskowy pas lotniczy o długości 1630 metrów. I tak w kleszczach pasm górskich, w sąsiedztwie megalitycznej budowli oraz militarnego obiektu zasypiamy snem sprawiedliwych.

 

 

Przez kamienne pola

 

Startujemy z wysokości 1790 metrów n.p.m. Szutrową drogą docieramy do małej wioski Iszkhanasar. Na centralnym placu znajdują się pozostałości kołchoźniczego klubu imienia Lenina z 1946 roku. Dziś, jak mniemam po zapachu, stałymi bywalcami „domu kultury” są drób i trzoda chlewna. Jeśli chodzi o inne atrakcje, to w wiosce są dwa sklepy, z czego tylko mniejszy, jest otwarty. Pierzynka kurzu na skromnym asortymencie świadczy o niewielu klientach. Nasze pojawienie się staje się chwilową sensacją dla sprzedającej i grupki dzieci, które obserwują każdy nasz ruch.

 

Słońce praży mocno, więc nawadniamy się maksymalnie. Z zebranych informacji wiadomo, że dostęp do wody będzie dopiero u podnóża gór, za około 14 kilometrów. W plecakach niesiemy zapasy po dwa litry na głowę. Niespiesznie zostawiamy wioskę za sobą. Przed nami prosta trasa przez pola usiane mnóstwem kamieni. Rolnicy z trudem wydzierają naturze ziemie do uprawy zbóż. Nie jest łatwo, bo prawie połowa powierzchni Armenii mieści się powyżej 2000 metrów n.p.m., a obszary poniżej 1000 m n.p.m. zajmują jedynie 10 procent kraju. Dodatkowo klimat jest surowy, a gleby mało urodzajne.

 

Polna droga, choć się dłuży, jest bardzo malownicza, okraszona czerwonymi makami, niebieskimi chabrami, różowymi goździkami czy żółtymi dziewannami. Do tego wypiętrzające się w tle na ponad 3000 metrów wulkaniczne góry okryte chmurami. Idealne miejsce dla artystów fotografów czy malarzy.

 

 

Korki mniejsze niż zwykle

 

Po sześciu kilometrach droga delikatnie skręca w lewo. Za tymczasowym pasiecznikiem zaczynamy właściwe podejście. Mikołaj ma niesamowicie szybkie tempo. My, rodzice nie nadążamy. Muszę go delikatnie przyhamować.

 

– Mikołaj – łagodnie mówię. – W okolicy mogą być pasterze, a wraz z nimi agresywne psy. Nie chcę, by stało Ci się coś złego.

 

Dla dorastającego chłopaka taki komunikat, to jak woda na młyn.

 

– To przynajmniej będzie akcja. Na razie jest nudno – odpowiada. Cóż zrobić, takie prawa młodości.

 

Nudy nie odczuwam. Co więcej, z żywym zainteresowaniem obserwuję niebo. Niepokoi mnie rosnąca liczba grzmotów. Z północy i południowego wschodu napływają czarne chmury. Za nami dopiero 11 kilometrów, a do celu co najmniej osiem, dlatego bez cienia wątpliwości zarządzam biwak. Rozbijamy się na wysokości 2703 m n.p.m. Zaczyna padać, choć właściwa burza przechodzi bokiem.

 

Wieczorem sprawdzamy prognozę pogody. Do południa powinno być dobrze. Rozbawia nas komunikat z Google Maps, który brzmi: „Mały ruch w okolicy. Mniejsze korki niż zwykle”. Wokół nie ma nikogo. Jedynie latem w porannych godzinach może pojawić się samochód z napędem na cztery koła z turystami. Ale przez dziewięć miesięcy w roku góry przykryte są głębokim śniegiem. Nawet latem trafiają się tutaj wieczne płaty śniegu. Chyba, że algorytmy „wujka Googla” liczą ruch pasterzy lub… niedźwiedzi.

 

 

Doświadczenia z turystami

 

O poranku nie jest już nam do śmiechu. Powyżej namiotu odnajduję świeże ślady młodego niedźwiedzia. Śniadanie przymusowo jemy wewnątrz, by nie być pokarmem dla roju komarów. Widocznie mokre zagłębienia terenu są wystarczającym miejscem do rozwoju larw krwiopijnych owadów. W pośpiechu zwijamy się i kontynuujemy podejście do jeziora Ughtasar.

 

Najpierw mija nas na pełnym gazie radzieckiej produkcji UAZ 469. Potem przejeżdżają kołyszące się na górskiej drodze dwa minibusy wypełnione rozentuzjazmowanymi turystami. Spotykamy ich przy źródle wybijającym poniżej jeziora. Muszą przejść 800 metrów ostrego podejścia na własnych nogach. Samochody bez pasażerów ledwo wjeżdżają po rudawej drodze.

 

Kiedy ich mijamy, pozdrawiamy się krótko, choć paru mężczyzn ewidentnie próbuje nawiązać kontakt i pyta po angielsku, skąd jesteśmy.

 

– Z Polski – odpowiadam. – A wy?

– Z Niemiec.

– Powodzenia – nie ciągnę dalej konwersacji.

 

Zwierzyniec na kamieniach

 

Po wyjściu na płaskowyż idziemy między głazami. Droga omija je od północy. Wreszcie docieramy do niezwykłego jeziora Ughtasar (3276 m n.p.m.). O jego unikatowości świadczą okoliczne rzeźby skalne. Jest ich ponad dwa tysiące. Wśród motywów można zobaczyć tutejsze zwierzęta, takie jak koza bezoarowa, muflony, jelenie, tury, dziki, konie, psy, wilki, pantery, niedźwiedzie. Ormianie na rysunki mówią „itsagir”, to jest „litery kozie”. Na dodatek miejsce bierze nazwę od podobieństwa do wielbłąda – po ormiańsku „ught”. Ciekawe, że pośród skalnego zwierzyńca brakuje ptaków.

 

Natomiast obok zwierząt na kamieniach pojawiają się sceny polowań z łowcami wyposażonymi w łuki, strzały, włócznie i tarcze. Wśród petroglifów znajdują się też symbole kosmiczne. W tym znaki zodiaku (Baran), Słońce, Księżyc, kometa. Kalendarze, jako koła podzielone na cztery pory roku. Można odnaleźć także elementy geograficzne, czyli rzeki, jeziora, źródła, góry czy zjawiska meteorologiczne jak błyskawica.

 

Petroglify nad Ughtasar zostały odkryte przez badaczy dopiero na początku XX wieku. Jednym z pierwszych był Ash Kalantar. Jednak do czasów obecnych nie pozostało zbyt wiele jego prac. Liczne stanowiska rzeźb naskalnych na stokach Aragac i gór Gegamskich odkrył archeolog Sandro Sardarian. Dopiero pod koniec lat 60. ubiegłego wieku badacze z Instytutu Archeologii Armeńskiej Akademii Nauk zainicjowali kompleksowe badania petroglifów. A od roku 2009 prowadzony jest projekt „The Ughtasar Rock Art.”, w którym uczestniczą archeolodzy, historycy sztuki, specjaliści sztuki naskalnej i wolontariusze, którzy interesują się ormiańską sztuką naskalną. Według najnowszych badań petroglify powstały pomiędzy V a II tysiącleciem przed naszą erą.

 

Bardzo chciałbym tutaj zostać, ale odkrywam odbitą łapę niedźwiedzia. Zdrowy rozsądek bierze górę. Poza tym pogoda się znów załamuje. Pośród petroglifów niemiecki turysta również zostawia swój ślad. Żółty autograf wytopiony na śnieżnej bieli. Schodzimy.

 

Przy strumieniu szykuje się mesa dla komercyjnej grupy. Kalkuluję, że niedźwiedzie poczują sporo śladów zapachowych i nie będą nas niepokoić. Rozbijamy się poniżej. Jest dopiero 14, więc Mikołaj jak to nastolatek jest niezadowolony. Liczył, że zejdziemy do głównej drogi. Ale nam się nie spieszy. Mamy czas na rozmowę, gry karciane, „państwa miasta”, wisielec. Korzystamy z nielimitowanej wody z potoku i grzejemy wodę na ciepłą kąpiel. Wieczorem szumy wiatru i deszczu zagłuszają imprezę powyżej. Mamy spokój, a zarazem czujemy się bezpiecznie.

 

Zwykły cykl życia

 

Poranna kawa i herbata budzą do życia. Ughtasar tonie w chmurach, podobnie jak górujący nad nami szczyt Tsghuk (3584 metrów n.p.m.). Dobrze, że wczoraj mieliśmy lepszą pogodę. Na głodnego schodzimy do drogi. 16 kilometrów pokonujemy w trzy godziny i 20 minut. Przy znanym nam barze zastaje nas upalne lato. W górach leje, niczym jesienią.

 

Bez pośpiechu delektujemy się pieczoną kurą z ziemniakami w sosie pomidorowym z cebulą i zieleniną. W tle leci „Milion szkarłatnych róż” Ałły Pugaczowej. Leniwie płynie czas. Drogą przechodzi stado owiec. Wokół biegają pasterskie psy i pilnują czeredy. Zmęczenie z całego dnia ukrywa się w zakamarkach smagłych zmarszczek pasterzy. Owce idą powoli drogą. Ruch samochodowy zostaje wstrzymany. Nikt nie trąbi, nikt nie krzyczy. Stado przechodzi. Można ruszyć dalej. My zostajemy do czasu, aż słońce odliczy kolejny koniec dnia, zbliżając się do linii horyzontu.

 

W nocy patrzę na gwiazdy. Nad górami się błyska. Wszystko, co widziałem, skrzętnie zapisuję w dzienniku podróży. Mam pióro i papier. Nie muszę pisać na kamieniach. Choć one z pewnością przetrwają tysiąclecia. Nawet nie zamierzam konkurować z ludźmi z epoki brązu. Nigdy też nie zadam im pytania: „dlaczego to robili?”. Może nie muszę, bo znam odpowiedź.

 

 

Informacje praktyczne 

Dojazd

Do Armenii można dostać się drogą lądową od Iranu i Gruzji. Z uwagi na konflikt o Górski Karabach nie ma funkcjonujących przejść granicznych z Azerbejdżanem, Nachiczewanem (eksklawa Azerbejdżanu) oraz Turcją. Połączenia lotnicze z Polską oferuje LOT. Latem 2020 roku Ryanair uruchamia połączenia na trasach Memmingen-Giumri oraz Berlin Schönefeld-Erywań. Tanie loty oferuje ukraiński przewoźnik UIA Kijów-Erywań.

 

Droga nad jezioro prowadzi ze skrzyżowania M2 Erywań-Meghri (wioska Iszkhanasar-Sisjan). Z Sisjan latem organizowane są jednodniowe wycieczki nad jezioro. Cena za auto z napędem na cztery koła wynosi 50 dolarów.
 

Noclegi

W Sisjan można znaleźć noclegi w pensjonatach typu B&B za ok. 100 zł, za 2 osoby, standard europejski. Można też połączyć wypad nad jezioro ze zwiedzaniem okolicznych atrakcji: wodospad Shaki, klasztor Noravank, ptasia jaskinia nieopodal Areni, klasztor Tatev, jaskinie w Goris.

 

Koszt wyjazdu

W Armenii Polaków nie obowiązują wizy. Trekking nad Ughatasar był jednym z kilku w trakcie 51-dniowego wyjazdu na wschód. Do Erywania przylecieliśmy z Krakowa przez Kijów. W sumie spędziliśmy 2 tygodnie w Armenii i wydaliśmy 2,5 tys. zł. Cena obejmuje wyżywienie oraz noclegi w hostelu w Erywaniu. Całość trasy przejechaliśmy autostopem. Z Armenii ruszyliśmy, także autostopem, przez Gruzję i Turcję do Iraku.

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Kozie litery nad Ughtasar".

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 01/2020.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 31/01/2025 16:25
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do