Reklama

Ekstremalny Szlak Szarlotek Tatrzańskich. Rozmowa z Kubą Terakowskim

Z Kubą Terakowskim, podróżnikiem i dziennikarzem, rozmawia Paulina Grzesiok.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 5(25)/2022.

 

Dziś trochę nietypowa rozmowa, bo mój gość dobrze jest znany czytelnikom „Na Szczycie”. Sam w każdym numerze przepytuje ludzi gór. Z pewnych względów chcemy go Wam przybliżyć.

 

Z redakcją magazynu „Na Szczycie”, a wcześniej „n.p.m.” związany jesteś od dawna. Ile to już lat?

To racja, z „n.p.m.” związany byłem od wczesnych numerów. Nim został opublikowany mój pierwszy wywiad, w czym specjalizuję się do dzisiaj, ukazywały się sporadycznie moje artykuły. Pamiętam jeden z pierwszych o Wielbłądzim Garbie – najwyższej wydmie na Mierzei Wiślanej, niedaleko Krynicy Morskiej. W 2005 roku natomiast opublikowałem swój pierwszy wywiad.

 

Z kim?

Ze śp. Edwardem Hudziakiem, ówczesnym gospodarzem schroniska PTTK na Markowych Szczawinach. Nagrywałem go zimą, chyba był to luty. Nazajutrz po nagraniu wywiadu poszedłem z moimi przyjaciółmi na wschód słońca na szczyt Babiej Góry. Zimą szczególnie łatwo ogląda się wschody słońca, bez zbędnych wyrzeczeń. Dzień i tak jest krótki, a słońce wschodzi dość późno, także nie trzeba zrywać się z łóżka już o północy.

 

Praca w Tatrach była mi bardzo bliska, traktowałem ją jako misję. Zdjęcie z archiwum Kuby Terakowskiego

 

Około 160 wywiadów przez 17 lat

 

Starasz się rozmawiać face to face ze swoimi rozmówcami?

Dawniej tak. Właściwie wszystkie wywiady nagrywałem w cztery oczy. Nic nie jest w stanie zastąpić bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem, czy rozmowy właśnie twarzą w twarz przy stole. Jeździłem zatem często do moich rozmówców. Natomiast teraz mieszkam w Gdańsku, więc sporą część wywiadów nagrywam niestety przez telefon. I bardzo ubolewam, bo to nie jest już to samo.

 

Która z rozmów najbardziej zapadła Ci w pamięci?

Dla samego „n.p.m.” nagrałem 160 wywiadów. Rozmawiałem z blisko 150 osobami, z niektórymi dwukrotnie. Nie potrafię jednak jednoznacznie odpowiedzieć na Twoje pytanie. Z każdego wywiadu został we mnie jakiś ślad. Każdy z nich przyniósł inną refleksję, nauczył mnie czegoś innego, uwrażliwił na inny temat.

 

Mam przyjemność prowadzić naszą rozmowę do tatrzańskiego numeru „Na Szczycie”. Powiedz mi, która z tatrzańskich postaci zainspirowała Cię najbardziej?

Na myśl przychodzi mi odległy wywiad z Marcinem Józefowiczem – zawodowym ratownikiem TOPR. Nie pamiętam, czy kiedy z nim rozmawiałem był już zawodowcem, czy jeszcze ochotnikiem, mniejsza z tym. Dziś jest bez wątpienia jedną z bardziej doświadczonych osób w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. A wywiad ten szczególnie jest mi bliski, bo mama Marcina jest moją matką chrzestną. Można powiedzieć, że poniekąd razem z Marcinem się wychowywaliśmy. Ja spędzałem sporo czasu w jego domu rodzinnym w Zakopanem, on w moim w Krakowie. Znaczące kroki w górach stawialiśmy razem. Marcin w rozmowie przywoływał sporo wspólnych wspomnień. Opowiadał o tym, co nas łączyło, stąd wywiad ten był mi szczególnie bliski, poniekąd sentymentalny.

 

Nie poszedłem z duchem czasu

 

Na swojej stronie internetowej piszesz “Strona ta powstała ponad dwadzieścia lat temu, przed erą "fejsbuka", "gugli", "jutuba" oraz "tłitera" i – chociaż aktualizowana – to jednak zachowała swój pierwotny wygląd oraz zawartość.” Dlaczego nie poszedłeś z duchem czasu?

Nie czuję specjalnie takiej potrzeby. Swoją stronę stworzyłem w latach 90. zupełnie po amatorsku, ale od początku do końca swoimi siłami. Chodziło mi o to, by podzielić się z innymi osobami swoimi doświadczeniami podróżniczymi. Większość tego co jest dziś na mojej stronie ma charakter archiwalny, choć niektóre treści staram się systematycznie aktualizować.

 

Od czego zatem zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?

Dawno temu wymyśliłem sobie projekt siedem kontynentów w siedem lat. I konsekwentnie go realizowałem. Pamiętam, jaką trudność sprawiło mi wtedy znalezienie potrzebnych informacji. Są lata 90., internet w Polsce raczkuje. Owszem ukazały się jakieś przewodniki, ale by znaleźć faktycznie rzetelne informacje potrzeba było cudu! Dlatego, kiedy internet ruszył, a ja już miałem jakieś doświadczenia podróżnicze i górskie, to uznałem, że warto się tym podzielić. Pamiętam, że sam szukałem wtedy wiedzy u źródeł. I tak na przykład przed trekkingiem do bazy pod Everestem pojechałem do Alka Lwowa do Wrocławia. Przed Kilimandżaro wybrałem się natomiast do Warszawy do Ani Czerwińskiej.

 

Czy Twoim zdaniem konkretne i rozbudowane treści obronią się w natłoku interaktywnych mediów?

Mówi się, że obraz zastąpi tysiąc słów i rzeczywiście stajemy się takim społeczeństwem bardziej obrazkowym. Coraz trudniej czytać nam ze zrozumieniem, szczególnie kiedy przekaz jest dłuższy. I to jest przykre. Dla mnie nadal słowo jest ważniejsze niż obraz, dlatego wolę przeprowadzać wywiady, niż robić zdjęcia.

 

Z poziomu morza na Rysy

 

Masz na swoim koncie wiele ciekawych projektów. Dziś takie przedsięwzięcia są na tyle szeroko promowane, że materiał można zobaczyć w telewizji śniadaniowej, usłyszeć w radiu, a nawet przeczytać książkę. W Twoim przypadku wszystko zaczęło się chyba od spaceru z Gdańska na Rysy w 2006 roku.

To są czasy, kiedy miałem już kolekcję siedmiu kontynentów na swoim koncie. Dlatego w imię zasady “cudze chwalicie swego nie znacie” – choć ja zawsze staram się chwalić swoje, w tym przypadku nasz kraj – uznałem, że warto byłoby się przejść przez Polskę i ją zobaczyć. Postanowiłem wyruszyć znad poziomu morza na najwyższy wierzchołek w Polsce. W dużym stopniu ułatwiłem sobie tę wędrówkę, bowiem z Gdańska do Częstochowy szedłem z pielgrzymką. Ale od Częstochowy dalszą drogę pokonałem samodzielnie. Najpierw przechodząc czerwony szlak Orlich Gniazd z Częstochowy do Krakowa, a następnie na południe na Rysy.

 

Wolisz chodzić czy jeździć na rowerze? Wśród Twoich dokonań wypatrzyłam również wycieczkę Krynica Zdrój – Krynica Morska.

Pomysł wziął się stąd, że miałem zbyt mało urlopu, by trasę tę pokonać pieszo. I nagle olśniło mnie – wykorzystam rower! Wymyśliłem sobie, że pojadę po linii najbardziej prostej jak to możliwe. Kupiłem sobie bardzo szczegółowe mapy wojskowe i wytyczyłem linię łączącą oba te miasta. W trasę wyruszyłem z kolegą, nawigując w większości tradycyjnymi mapami. To była 10-dniowa przygoda rowerowa w deszczu. Słońce widzieliśmy tylko na starcie i na finiszu.

 

Edukacja zamiast mandatów

 

Porozmawiajmy teraz o Twoich związkach z Tatrami. Latem pracowałeś jako strażnik wolontariusz, głównie w rejonie Morskiego Oka. Czym się zajmowałeś?

Od 1994 do 2004 roku uczestniczyłem w Akcji Letniej Grupy Tatrzańskiej Straży Ochrony Przyrody. To formacja, która już nie istnieje, została rozwiązana po 2001 roku po nowelizacji Ustawy o Ochronie Przyrody. Istniała natomiast od wczesnych lat powojennych, a jednym z jej celów była organizacja letnich akcji w miejscach ochrony przyrody. Byłem sezonowym strażnikiem/wolontariuszem w rejonie Morskiego Oka oraz Pięciu Stawów. Akcja Letnia trwała w czasie wakacji, kiedy kontrola ruchu turystycznego była najpilniejsza w związku ze wzmożoną liczbą odwiedzających Tatry. Zajmowaliśmy się szeroko pojętą kontrolą ruchu turystycznego. Byliśmy trochę przewodnikami, przyrodnikami, ratownikami i policjantami.

 

Wlepialiście mandaty?

Straż Ochrony Przyrody była jedyną wtedy formacją nieumundurowaną i społeczną która miała uprawnienia mandatowe. Budziło to jednak spore kontrowersje, a po drugie niestety zdarzały się przypadki, że do straży trafiały osoby nadużywające swoich kompetencji. Niektóre w ten sposób leczyły swoje kompleksy niższości, inne pielęgnowały kompleksy wyższości. Moja grupa z przymrużeniem oka stworzyła taki twór jak Pogodny Odłam Prodydaktyczny. Nam nie zależało na represji tylko na edukacji. Szefowałem wówczas rejonowi Morskiego Oka i Pięciu Stawów Polskich, gdzie natężenie ruchu turystycznego już wtedy było stosunkowo duże. Znacznie ważniejsze dla nas było to, by osoba upomniana po naszej interwencji zeszła z gór z poczuciem winy, że coś zrobiła źle, niż z poczuciem krzywdy, że została ukarana nie wiadomo za co. Liczbę mandatów, jakie wręczyłem przez te 10 lat, jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki.

 

 

Pamiętasz jakieś szczególnie zabawne sytuacje związane z patrolami?

Nad Morskim Okiem zauważyłem dwóch chłopców w wieku około 8-10 lat, dokarmiających chlebem pstrągi. Upomniałem ich, wytłumaczyłem, że chleb szkodzi rybom, bo nie jest ich naturalnym pokarmem. Wyjaśniłem, że pstrągi są drapieżnikami, żywią się skorupiakami, owadami i mniejszymi rybami. Chłopcy byli wyraźnie przejęci i zawstydzeni tym, że zachowali się w ten sposób. Pożegnałem więc ich bardzo zadowolony z siebie, że ich nie ukarałem, lecz wytłumaczyłem, a oni zrozumieli. Kilka minut później zauważyłem ich buszujących w kosodrzewinie poza szlakiem. Wtedy upomniałem ich już bardziej surowo, a oni na to: "Ale proszę pana, my nie zeszliśmy ze szlaku, my zbieramy owady dla pstrągów". I na dowód pokazali po dwie garści muszek w zaciśniętych piąstkach.

 

Praca w Tatrach to była moja misja

 

Jak dziś wspominasz tę pracę?

Była mi bardzo bliska, traktowałem ją jak misję. Z wykształcenia jestem biologiem. Dodatkowo ukończyłem kurs przewodników tatrzańskich. Czułem się w swoim żywiole. Trasy naszych patroli przebiegały tam, gdzie było najwięcej ludzi i statystycznie może być najwięcej problemów, pytań, wykroczeń.

 

Po tak długim czasie w Tatrach pewnie czułeś się jak lokals. Gdzie stacjonowaliście?

Mieszkaliśmy na Wancie. Leśniczówka po lewej stronie przy drodze asfaltowej do Morskiego Oka. Piękna lokalizacja, obłędne widoki z okna. Wychodząc wcześnie rano można było spotkać pojedyncze osoby zmierzające w górę. Przed dyżurem można było się przejść wokół Morskiego Oka, gdzie było zupełnie pusto, pięknie i dziko. W schronisku dostawaliśmy za darmo wrzątek, herbatę a nieraz i szarlotkę. Z tą szarlotką nie zapomnę jednej sytuacji. W 1997 roku Polskę nawiedziła powódź stulecia. Dojście do Doliny Pięciu Stawów było zamknięte, a mnie tam służbowo wysłał leśniczy z Wanty. I wtedy okazało się, że na górze napiekli mnóstwo szarlotki, a tu szlaki zamknięto, turystów brak. Tym którzy się ostali, wydawali ją w ilości dowolnej, byle się nie zmarnowała.

 

Czy szarlotka w Pięciu Stawach nadal smakuje tak samo dobrze?

Nie wiem, jak obecnie smakują szarlotki w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, bo dawno tam nie byłem. Ale myślę, że ta legendarna receptura pozostała bez zmian. Pewnie efekt skali może mieć znaczenie. Pamiętam, że ta szarlotka pięciostawiańska była pierwsza i jedyna w całych Tatrach. Bodaj o godzinie 14 z pieca wyjeżdżała pierwsza blacha tego deseru, a w kolejce już ustawiali się turyści.

 

 

Ekstremalny Szlak Szarlotek Tatrzańskich

 

W 2006 roku wytyczyłeś Ekstremalny Szlak Szarlotek Tatrzańskich. Skąd ten pomysł?

Pewnego dnia pomyślałem sobie, że śmiesznie by było, wytyczyć w Tatrach jakąś “nową drogę”. Wytyczanie nowych dróg kojarzy się z działalnością taternicką, a ja się nie wspinam, więc żadnej nowej drogi w skale wyznaczyć bym nie mógł. Ale potraktowałem tę myśl z przymrużeniem oka i jakoś mnie olśniło. Zawsze lubiłem chodzić po Tatrach, zawsze też lubiłem słodycze. I stwierdziłem, że przygotuję ranking szarlotek. A żeby miało to jakiś aspekt wyczynowy, uznałem, że zrobię to w ciągu jednego dnia. Odwiedzę zatem wszystkie tatrzańskie schroniska po polskiej stronie Tatr i zjem w nich szarlotkę.

 

Jak wyglądał ten ranking?

Każdej z nich zrobiłem zdjęcie i oceniłem według przyjętej przeze mnie skali. Po pierwsze wielkości: S – trudno ją zauważyć, M – dobrze widoczna, L – trudno jej nie zauważyć. Subiektywna skala smaku szarlotki natomiast wynosiła od 0 do 11, gdzie 0 oznaczało trującą, a 11 – w życiu nie jadłem lepszej. Skala jak widać z przymrużeniem oka. Co wymyśliłem, to zrealizowałem, traktując wszystko raczej jako hecę. Dopiero kiedy trafiły do mnie reakcje ludzi, stwierdziłem, że było to faktycznie coś nieprzeciętnego. Dla mnie też trochę ekstremalnego – nigdy nie przeszedłem takiego dystansu i nigdy też nie zjadłem w ciągu dnia ośmiu szarlotek! Wystartowałem z Doliny Chochołowskiej przed świtem, konsumując szarlotkę zakupioną dnia poprzedniego. Swoją eskapadę zakończyłem w Roztoce przed zmrokiem. Jak się później okazało, przy takim wysiłku zjedzenie tylu szarlotek nie było szczególnym wyzwaniem. A na Kalatówkach mój plan o mało co nie spalił na panewce, bo zamiast tradycyjnej szarlotki uraczono mnie kalackim strudlem.

 

Czy były jakieś powtórzenia takiego projektu?

Kilka osób przeszło moją trasę, kładąc jednak nacisk na czas przejścia. A nie o to mi przecież przyświecało. Dopiero niedawno ktoś w pełni powtórzył ten projekt – przeszedł i zjadł [chodzi o influencera Jana Wojtkowskiego, który w ciągu jednego dnia odwiedził tatrzańskie schroniska i zjadł szarlotkę – red.]

 

13 lat WOŚP w górach

 

Przez 13 lat organizowałeś też Karpackie Finały WOŚP. Koordynowałeś je w latach 2005-2018. Co się stało później? Czy każde ze schronisk organizuje teraz tę imprezę samodzielnie?

Zrezygnowałem w związku z przeprowadzką do Gdańska. W całości nikt ode mnie nie przejął tej inicjatywy. W apogeum Karpackich Finałów uczestniczyło aż 30 schronisk, w tym większość tatrzańskich. Dziś nieliczne z nich organizują imprezy na własną rękę, najprężniej Bacówka PTTK na Rycerzowej.

 

A jeśli wędrować po Tatrach, to kiedy?

Wcześnie rano, kiedy nie ma jeszcze tłumów. Im wcześniej tym lepiej, jest wtedy pusto, mamy mniejsze zagrożenie burzą czy załamaniem pogody.

 

Kuba Terakowski

Biolog, niespokojny duch. Był na wszystkich kontynentach, Polskę przeszedł wzdłuż i wszerz. Mieszka pół na pół – w Krakowie i Gdańsku. Wytyczył Ekstremalny Szlak Szarlotek Tatrzańskich.

 

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Wytyczyłem w Tatrach nową drogę".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 19/08/2024 13:09
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do