Marcin Rzeszótko – medalista Mistrzostw Polski, ratownik TOPR, przewodnik tatrzański i organizator biegów górskich – opowiada o swojej sportowej drodze, miłości do Tatr i treningach, które nigdy mu się nie nudzą.
Zanim mam szansę zamienić pierwsze słowa z Marcinem, poznaję najpierw jego rodziców. To było dobre cztery lata temu, w okolicznościach wyjątkowych. Siedzimy w małej wiosce Azau. Kto był w górach Kaukazu albo mierzył się kiedyś ze zdobyciem najwyższego Elbrusa, zapewne zna nazwę tej miejscowości.
Jesteśmy w przededniu zawodów biegowych International Elbrus Race. Ja jestem w teamie supportującym startującego w zawodach Piotra Hercoga, a Państwo - Marzenka i Leszek Rzeszótko… startują w morderczym biegu na szczyt! Podczas długich rozmów opowiadają o swoim synu Marcinie. Wiem, że prędzej czy później z całą pewnością i nasze ścieżki się przetną. Ten świat jest w końcu taki mały!
Pozwolisz, że zacznę od Twojej kariery narciarskiej. Byłeś w kadrze narodowej Polski w narciarstwie biegowym, zdobyłeś pięć medali Mistrzostw Polski. Jak to się wszystko zaczęło?
Od kiedy pamiętam interesowałem się sportem i to wszelakim. Zapewne swoje zainteresowania zawdzięczam rodzicom, którzy od najmłodszych lat starali się wciągać mnie w różne dyscypliny i aktywności fizyczne. Razem wybieraliśmy się na wycieczki rowerowe, przemierzaliśmy wspólnie szlaki w górach. To im zawdzięczam czerpanie radości z rekreacji, a później sportu. I tak trafiłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku, gdzie trenowałem narciarstwo biegowe. Za sprawą wielu życzliwych osób mogłem rozwinąć skrzydła i zaprojektować ścieżkę swojej sportowej kariery.

Kiedy zacząłeś biegać na nartach?
Stosunkowo późno, bo dopiero, gdy miałem 15 lat. Co jak na sport zawodowy jest już mocno zaawansowanym wiekiem. Najlepiej bowiem narciarstwo biegowe zaszczepić już w dzieciach. Przez kilka lat byłem w kadrze narodowej i startowałem w Pucharze Świata. Treningi biegowe płynnie przeplatały się z innymi formami treningu. O ich atrakcyjność zawsze dbał mój trener Włodzimierz Waluś, który do dziś pracuje w SMS w Szczyrku. To on sprawił, że z każdego pojedynczego treningu odczuwałem bezgraniczną radość. A to bardzo ważne, by one nie spowszechniały i cały czas dawały satysfakcję.
Stąd pewnie ta wydolność, która pozwala Ci teraz biegać po górach na nogach?
Z całą pewnością szkoła sportowa i treningi kadry dały mi sporo wiedzy i praktyki, jak budować różne parametry wydolnościowe, chociażby wytrzymałość i siłę. Bieganie było stałym elementem każdego treningu. Najlepiej biegałem w III klasie liceum. Ale gdy doszły elementy coraz bardziej siłowe, robione stricte pod starty w narciarstwie biegowym – czułem jak słabłem biegowo. Nie potrafiłem dogonić już formy, którą miałem wcześniej. Pętle robione na początku stosunkowo szybko zaczęły być coraz wolniejsze. Rosła wydolność i siła, jednak w kierunku biegów narciarskich. Reasumując, powrót do biegania po zakończeniu kariery związanej z narciarstwem był w zasadzie naturalny i stanowił kontynuację wcześniejszych treningów.
Skąd ta przeprowadzka z pięknie położonego Bielska–Białej do Zakopanego?
Z czasem miałem coraz więcej treningów w Zakopanem. Było to zrozumiałe, choćby ze względu na infrastrukturę narciarską oraz panujące tu warunki śniegowe. Z czasem zacząłem w domu bywać coraz rzadziej, więc ta przeprowadzka ku podnóżom Tatr była naturalnym następstwem. Tutaj też poznałem swoją dziewczynę - Weronikę, co dodatkowo zdopingowało mnie do zmiany.
Poza tym po zakończeniu pewnego etapu narciarskiego pojawiło się wspinanie, skitury i bieganie. Zacząłem bywać w zakopiańskim Klubie Wysokogórskim i zetknąłem się bliżej z tatrzańską wspinaczką. Bardzo nie podobało mi się to, że kariera sportowa narciarza biegowego kończy się w wieku około 30 lat. Natomiast w KW Zakopane spotkałem się z wieloma wybitnymi wspinaczami, którzy pomimo 40, 50 czy 60 lat byli w niesamowitej formie. Stwierdziłem, że to może być plan dla mnie. Bywało, że nakręcony tą myślą, w trakcie letniego sezonu robiłem w Tatrach nawet 60 przejść taternickich.
Czy po przeprowadzce Tatry Ci spowszedniały?
Nie i mimo że w trakcie treningów jestem wierny powtarzalnym trasom i pokonuję te same szlaki po kilkadziesiąt razy, to one mi się nie znudziły. Stwierdzam, że podczas biegania nie potrzebuję rewelacji. Blisko domu mam wiele fajnych tras, które mimo że są rutyną, wcale mnie nie nużą. Wprost przeciwnie, dzięki nim zaczynam odkrywać coraz to nowe miejsca, gdzie można pobiegać. Wybieram je pod kątem trudności, jak i przygotowań do określonych startów, czy w końcu czasu. Siatka szlaków w Tatrach jest tak rozbudowana, że daje spore możliwości rozwoju.
Czy łatwo jest być zakopiańczykiem?
Wbrew wszelkim opiniom o hermetyczności tego środowiska, nigdy tego nie odczułem. Czuję się pełnoprawnym mieszkańcem Podhala. Mówię Podhala, bowiem przed Zakopanem mieszkałem w Kościelisku, z którym właściwie jestem bardziej związany. Wiele osób ocenia to miejsce jako specyficzne i trudne, przeznaczone tylko dla lokalsów. Ale po sobie nie mogę tego powiedzieć. Od samego początku zostałem serdecznie przyjęty. I ta życzliwość powtarzała się na wielu, niezależnych od siebie etapach. Zaznałem jej zarówno w TOPR, w KW Zakopane jak i w tutejszej Szkole Mistrzostwa Sportowego, gdzie zaproponowano mi pracę. Zakopane odbieram bardzo pozytywnie i dobrze się tu czuję.
Cztery lata temu w kaukaskim Azau poznałam Twoich niesamowitych rodziców. Ultrarodzice i ich syn – utytułowany biegacz górski. To wszystko świetnie się składa!
Rodzice nie trenowali zawodowo. Sport w naszym wydaniu był od zawsze amatorski i właściwie większość doświadczeń zbieraliśmy wspólnie. Pewnym etapem był bieg na dystansie 15 km, w którym startowała moja mama. Później wystartowaliśmy we trójkę razem z tatą. Od tej pory pokonywaliśmy kolejne etapy biegania górskiego. Sporo czasu podczas wakacji spędzaliśmy w Dolomitach. To był piękny czas kontynuowania górskiej aktywności rozpoczętej w Tatrach.
Myślę, że do tego etapu rozwoju górskiego podeszliśmy z pewną wstrzemięźliwością i metodycznie. Nie było drastycznych skoków ani w sporcie, ani w turystyce. Nie ruszyliśmy szturmem na Alpy chociażby nie będąc uprzednio w Tatrach. Ta droga nauczyła nas szacunku do gór, możliwości oszacowania własnych umiejętności. Podobnie było z przygotowaniami do pierwszego maratonu. Oczywiście 42 km można pokonać już w pierwszym roku treningowym. Uważam bowiem, że przeciętnie wytrenowana osoba jest w stanie ukończyć ten dystans. Jednak może to nieść ze sobą duże konsekwencje.
Czy przyłączenie się do teamu Buff’a miało swoje przełożenie w Twoje wyniki?
W 2017 roku było to dla mnie sporym zaskoczeniem. Biorąc pod uwagę, że wystarczy mi bycie niezależnym biegaczem, nie pokładałem wielkich nadziei w dołączeniu do teamu Buff’a. Jednak wsparcie, jakie otrzymałem, było ogromne. Począwszy od wspólnych wyjazdów na zawody sportowe, gdzie osobom spoza teamu byłoby ciężko się dostać. I chyba najważniejsze, jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, team daje siłę. W ekipie wymieniamy się uwagami, wzajemnie się wspieramy. Znajdujemy otuchę, rozwiązujemy problemy. Na co dzień borykamy się z wieloma z nich, jak choćby tak powszednie dla sportowców kontuzje, czy spadki formy. Jesteśmy w częstym kontakcie, a nasze relacje mają charakter przyjacielski.
Co uznajesz za swój największy sukces sportowy?
Jeśli mowa tylko o biegach górskich, to z całą pewnością 17. miejsce w Mistrzostwach Świata Skyrunning na dystansie classic. Ścigałem się wtedy z bardzo mocną obstawą, między innymi Kilianem Jornetem, który wygrał te zawody. Sam start z zawodnikami światowej elity dodaje mi motywacji. Kiedy zaczyna się rywalizacja, jest to wrażenie nie do opisania. Celuję w zawody mocno obsadzone – Golden Trail World Series albo Skyrunner World Series. Chcę jak najczęściej uczestniczyć w wyścigach klasyfikowanych w Pucharze Świata. Uważam, że miejsce w pierwszej 20-tce czy 30-tce jest znacznie bardziej wartościowe niż wygrana, czy pierwsza trójka w słabiej obstawionych zawodach sportowych. Klimat zawodów serii Pucharu Świata motywuje i warto po to trenować rok, czy nawet kilka lat.
Jak zacząć biegać po górach?
Najlepiej zacząć uprawiać turystykę pieszą szybszym tempem i na dłuższych dystansach. Uważam, że naturalnym następstwem turystyki jest bieganie. Osoby, które chodzą po górach, prędzej czy później zaczynają porównywać czasy swoich przejść na tym samym odcinku albo pokonują coraz to dłuższe dystanse. W pewnym momencie dochodzą do etapu, gdzie by pokonać jeszcze większy dystans trzeba zacząć biec, by zmieścić się w ciągu jednego dnia. Taki najczęściej jest początek.
Później pojawia się trening, nawet ten domowy. Powoli dochodzi zmiana nawyków żywieniowych, odpowiednio ułożona, zbilansowana dieta. Z czasem chaotyczne treningi zaczynamy zastępować systematycznymi ćwiczeniami pod okiem trenerów lub sami je układamy, czerpiąc wiedzę ze stron internetowych, forów i książek. Poza tym coraz więcej jest organizowanych inicjatyw oddolnych. Ludzie grupują się w stowarzyszeniach biegowych, w końcu uczestniczą w obozach kondycyjnych – weekendowych czy tygodniowych. Jeżeli tylko złapaliśmy bakcyla biegowego, to sami zobaczymy, jak to wszystko naturalnie zacznie ewoluować. Wkrótce pojawią się pierwsze i kolejne starty i oraz to nowe plany biegowe.
W tym roku pierwszy raz występujesz w roli organizatora zawodów biegowych. Co konkretnie przygotowujesz?
Organizuję Tatra SkyMarathon. Będzie to kolejna odsłona Tatrzańskiego Festiwalu Biegowego. Pomysł na powstanie nowej koncepcji dwóch tras to tak naprawdę wizja stworzenia wymagającego, trudnego biegu oraz łatwiejszego, ale bardzo szybkiego. Każdy znajdzie coś dla siebie. I tak, dla zawodników lubiących dłuższe dystanse i wymagającą technicznie trasę, przygotowałem Tatra SkyMarathon - 42 km i 3500 m w górę. Dla osób, preferujących starty na krótszych, szybszych dystansach stworzyliśmy Tatra Trail. 18 km w niezbyt wymagającym, ale jednak górskim terenie. To propozycja także dla tych, co chcą zadebiutować w biegach górskich i pasjonatów nordic walking. To zatem zawody zarówno dla elity biegów górskich, jak i zupełnie początkujących biegaczy. Impreza odbędzie się 25 lipca w gminie Kościelisko. Na bieżąco obserwujemy sytuację związaną z pandemią w Polsce i Europie. Regulamin będziemy dostosowywać do panujących wytycznych i obostrzeń. Jestem optymistą i liczę, że uda nam się pościągać w Tatrach w prawdziwie sportowej formule „bark w bark”.
Gdzie szczególnie lubisz trenować w Tatrach?
Właściwie całe Tatry są przepiękne – i te polskie i po słowackiej stronie. Szczególnie lubię Tatry Zachodnie, bo nawet w szczycie sezonu nie są one tak zatłoczone jak Tatry Wysokie. Lubię biegać na tak popularne szczyty jak Kasprowy Wierch, Małołączniak czy Ciemniak. I choć na niektórych szczytach odbywam co roku około 40 czy 50 treningów, t tak jak powiedziałem wcześniej - nawet często powtarzane szlaki, nie nudzą mnie.

Siedmiokrotny medalista Mistrzostw Polski w biegach górskich i sześciokrotny w biegach narciarskich. Zawodnik Buff Team Poland, na co dzień trener w zakopiańskiej SMS, ratownik TOPR i przewodnik tatrzański. Aktywnie związany z górami, pasjonuje się wspinaczką i skialpinizmem.
Tekst ukazał się w wydaniu nr 04/2020 pod tytułem "Tatry mi nie spowszedniały".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie