To było w Dolinie Małej Łąki. Po raz pierwszy podążyliśmy za panem Józefem Nyką - w stronę Kopy Kondrackiej.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 5(32)/2023.
Miałem to szczęście, że w Tatry od małego zabierali mnie rodzice. W latach 80. ubiegłego wieku, czasach mojej podstawówki, po dolinach chodziliśmy często w pogodne weekendy. Wyjątkiem był okres stanu wojennego, gdy bez specjalnej przepustki nie można było przemieszczać się po terenie przygranicznym. Tato (rocznik 1926) często parkował samochód - mieliśmy wtedy brązowego dużego fiata - na granicy Zakopanego i Kościeliska, tuż przy wylocie Doliny Małej Łąki. Mama, która właśnie skończyła 88 lat, do dzisiaj lubi wspominać te wycieczki.

Krajobraz z Kopy Kondrackiej. Zdjęcie Karol Nienartowicz
Wiele razy szliśmy z okolic Gronika (ok. 940 m n.p.m.) na Wielką Polanę Małołącką (1163 m n.p.m.) i z powrotem. Któregoś dnia ojciec powiedział, że pójdziemy dalej. Wyjął z plecaka książkę, już wtedy nieco sfatygowaną, w tekturowej okładce - z zielonkawą grafiką tatrzańskich szczytów, tytułem "Tatry Polskie" i nazwiskiem autora: Józef Nyka.
– To pójdziemy tak, jak szedł tędy kiedyś pan Józef Nyka – powiedział ojciec. I pokazał mi opis szlaku przez Głazisty Żleb i Kondracką Przełęcz na Kopę Kondracką (2005 m n.p.m.).
Miałem wrażenie, jakbym odczytywał wskazówki dotyczące odkrycia sekretnej drogi. Przecież wtedy nie było wszechobecnego internetu, w którym dzisiaj w kilka chwil możemy wyszukać opis interesującej nas wycieczki. Bez opisu Józefa Nyki nie szłoby nam się tak pewnie na główną grań Tatr Zachodnich.


Ta wycieczka na Kopę Kondracką to była moja pierwsza wyprawa na tatrzański szczyt powyżej 2000 m n.p.m. - z tatą i panem Nyką w plecaku. Pamiętam, że mama wolała poczekać na nas na polanie w Dolinie Małej Łąki. Ten sam przewodnik towarzyszył nam później w wielu tatrzańskich zakamarkach. Stoi do dzisiaj na półce z tatrzańską literaturą w moim rodzinnym domu.
W dzieciństwie ojciec pokazywał mi miejsca, które wcześniej sam poznał, kierując się między innymi wskazówkami Józefa Nyki. Wysłużone przewodniki jego autorstwa widzieliśmy w rękach także innych turystów przemierzających góry - nie tylko Tatry, ale też Gorce i Pieniny. Nyka był prawdziwym edukatorem polskich turystów poznających góry południa Małopolski. O wiele lepszym niż większość współczesnych autorów wielu internetowych blogów poświęconych tej tematyce, bo bardziej dokładnym. Do dziś towarzyszy doświadczonym turystom, wprowadza w Tatry nowicjuszy.
Mój ojciec - który był o dwa lata młodszy od Józefa Nyki - opowiadał mi, że autor przewodników trafił na Podhale podczas okupacji. Już w dorosłym życiu doczytałem, że urodził się w 1924 roku w Łysininie koło Żnina na Pojezierzu Wielkopolskim. Podczas wojny został przymusowo przesiedlony do Czarnego Dunajca, gdzie pracował w niemieckiej fabryce, produkującej m.in. lotnicze hangary. Czasami miał wolne weekendy. I wtedy zaczął chodzić po górach: Tatrach, Pieninach i Gorcach. Te ostatnie przez dwa lata wojny poznawał też jako partyzant Armii Krajowej.
Józef Nyka zmarł 4 września 2021 roku w Warszawie. Do końca życia swoje przewodniki aktualizował przy pomocy córki Moniki Nyczanki.
O ostatnim wydaniu "Tatr Polskich" - numer 22 z 2018 roku - z pięknym kolorowym zdjęciem na okładce, wydawca napisał: "Przewodnik bez odpowiedników w polskiej literaturze krajoznawczej - od 49 lat stale na rynku, z wydania na wydanie rozszerzany i aktualizowany. Towarzyszy w wędrówkach doświadczonym turystom górskim, wprowadza w Tatry nowicjuszy. Zawiera szczegółowe opisy wszystkich szlaków w Tatrach Polskich, propozycje spacerów po Zakopanem i wycieczek na Podtatrze (w sumie 66 tras). Ostatnią część książki stanowi słowniczek w 140 hasłach omawiający wszystkie ważniejsze szczyty, przełęcze i jaskinie. Na obu stronach tylnej okładki umieszczona jest przejrzysta, kolorowa mapa".
Wszystko to prawda. Bardzo dobrze, że wznowienia służą kolejnym pokoleniom. Trudno o bardziej fachowy przewodnik dla coraz szerszych mas odwiedzających Tatry. Choć ja i tak wolę to pierwsze wydanie w sfatygowanej tekturowej okładce. Bo to z nim po raz pierwszy wspiąłem się powyżej 2000 m n.p.m. Pewnie nie ja jeden.
Teraz w Tatry lubię chodzić ze swoim synem. Tego lata powędrowaliśmy też w ich zachodnią część. Zwykle staram się unikać tłumów na górskich szlakach. Ale wierchy Tatr Zachodnich w lipcu potrafią zachwycić soczystą zielenią, a o zachwycie jesiennym kolorami wspominać nawet nie muszę. A że skalisty Giewont (według pomiaru z 2022 roku mierzy dokładnie 1894 m i 82 cm n.p.m.) należy do tego pasma - i wiedzie na niego stosunkowo niedługa droga, postanowiłem wejść i pod słynny w całej Polsce krzyż. Przypomnę tylko, że pisałem o nim więcej w czerwcowym numerze „Na Szczycie” (Lato 2023) przy okazji wspomnienia o zmarłym niedawno reportażyście Pawle Smoleńskim.
Wyjście na Giewont, choć to szlak niezbyt odległy od Zakopanego, to jednak nie to samo, co przechadzka którąś z reglowych dolin. Kroniki Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego niemal co roku odnotowują śmiertelne ofiary wycieczek na szczyt przypominający śpiącego rycerza. Ostatnią odnaleziono pod koniec lipca tego roku. Po dniu poszukiwań ciało turysty wypatrzono z pokładu śmigłowca w jednej z dolinek, gdzie spadł w stumetrową przepaść. Mężczyzna wracał z Giewontu. Schodząc ze szlaku, prawdopodobnie chciał skrócić sobie drogę, by zdążyć przed nawałnicą, bo tego dnia przez Tatry przechodziły ulewne deszcze i gwałtowne burze.

Wschód słońca na Giewoncie. W tle m.in. Krywań. Zdjęcie Maciej Durczak
Dlatego kieruję się taką zasadą, że na skaliste szczyty - choćby nie były bardzo wysokie - chodzę tylko w pewną pogodę, kiedy prognozy nie przewidują opadów albo, co gorsza, burz. Taka aura była w Tatrach w przedostatnią niedzielę lipca - słonecznie, z niewielkimi chmurami i podmuchami wiatru, temperaturą dochodzącą do 20 stopni na szczytach w najcieplejszym momencie dnia i bez kropli deszczu. Doskonałe warunki do wędrówki. Prognoza okazała się tak zachęcająca, że w wycieczce tego dnia towarzyszył mi właśnie 17-letni syn, który jeszcze nigdy nie był na Giewoncie.
Staram się też wyjść na szlak w miarę wcześnie. Ma to tę zaletę, że podczas wycieczki można więcej zobaczyć i o poranku uniknąć tłumów. A przecież Giewont to jeden z najpopularniejszych celów tatrzańskich wycieczek, zwłaszcza w wakacje.
My na szczycie stanęliśmy tuż przed godziną 12, bez wielkiego tłoku weszliśmy trasą przez Halę Kondratową (1333 m n.p.m.), a wyżej szlakiem ubezpieczonym łańcuchami. Po kwadransie kontemplowania widoków, z jednej strony na góry, a z drugiej na Zakopane, zaczęliśmy schodzić. Nie chcieliśmy przesiadywać tu zbyt długo, wszak kolejni chętni czekali na wejście.
Pora była dosyć wczesna. Nie czuliśmy wielkiego zmęczenia, aura wciąż dopisywała, a przed nami rozpościerała się wspaniała panorama na główną grań Tatr Zachodnich z Czerwonymi Wierchami. To nas skusiło. Nie chcieliśmy też schodzić tą samą drogą, bo na Kondracką Przełęcz (1725 m n.p.m.), gdzie krzyżują się szlaki, docierało coraz więcej osób podążających w stronę Giewontu. Ruszyliśmy więc na Kopę Kondracką (2005 m n.p.m.), na którą prowadzi bardzo szeroka ścieżka.
Dotarliśmy na szczyt w niespełna godzinę, spędzając na nim dłuższy czas. Bo panorama z Kopy Kondrackiej potrafi zachwycić jeszcze bardziej niż ta z Giewontu. Jest rozległa, rozciąga się także na słowacką część Tatr z Krywaniem na czele.
Dalej przeszliśmy fragment główną granią Tatr Zachodnich do Przełęczy pod Kopą Kondracką (1863 m n.p.m.). Stąd zeszliśmy na Halę Kondratową zielonym szlakiem, na którym panował znikomy ruch w porównaniu z wejściem na Giewont. Przed schroniskiem ponownie pojawiliśmy się o godz. 16. Tym razem daliśmy się skusić na pierogi z borówkami, które uwielbiam. Widok ze słynnej werandy przed schroniskiem jest niepowtarzalny. Kilka tygodni później pojawiła się informacja, że we wrześniu ten obiekt zostanie zamknięty aż na dwa lata. Budynek czeka kompleksowy remont.
Po posiłku ruszyliśmy powoli w stronę Kuźnic, ciesząc się pięknym dniem. Tatry Zachodnie nawet podczas niezbyt długiej wycieczki, przynoszą doznania, których wielu z nas szuka w górach – względna cisza i spokój w niektórych porach dnia i te piękne panoramy. To zostaje z nami na zawsze.
Dojazd
Autem z Krakowa do stolicy Tatr najwygodniej dojechać popularną zakopianką przez niedawno oddany tunel pod Luboniem Małym lub komunikacją zbiorową. Autobusy z Krakowa odjeżdżają co ok. 30 minut (od godz. 4.15 do 22.10). Samochód najlepiej zostawić na parkingach w rejonie ronda Jana Pawła II, skąd do Kuźnic dotrzemy busami.
Noclegi
Hotel Górski na Kalatówkach
tel. 18 206 36 44, 608 326 030
www.kalatowki.pl
Szlaki
niebieski: Kuźnice – Polana Kalatówki – Hala Kondratowa – Przełęcz Kondracka – Giewont 3 h 30 min ↑ 2 h 40 min ↓
niebieski, żółty: Giewont – Wyżnia Kondracka Przełęcz – Przełęcz Kondracka – Kopa Kondracka 1 h 15 min ↓↑
czerwony, zielony, niebieski: Kopa Kondracka – Hala Kondratowa – Kuźnice 2 h 45 min ↓ 3 h 15 min ↑
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Mój pierwszy raz na dwutysięczniku".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie