Na tym szlaku ani razu nie zejdziemy poniżej 4000 m n.p.m., a towarzyszyć nam będą tajemniczo uśmiechnięte alpaki, gęsi o cudownych nazwach i geologiczne malowidła w najdzikszych kolorach. Zapraszam na spacer dookoła wielkiej Ausangate.
Tekst i zdjęcia Krzysztof Story
Dla mnie były to jedne z pierwszych kroków w Andach. Jednak znawcy tematu w znalezionych w sieci relacjach przedstawiali kilkudniową pętlę wokół Ausangate (6384 m n.p.m.) jako jedną z najpiękniejszych wędrówek w całych Andach. A konkurencja do tego tytułu musi być spora - mówimy przecież o najdłuższym łańcuchu górskim na Ziemi. To szeroki na zaledwie pół tysiąca, ale długi aż na dziewięć tysięcy kilometrów (bagatela, tyle co z Krakowa do Gdańska) grzbiet rozcinający pół planety. Masyw, który potrafi pomieścić całe państwa, a nasze Tatry można by pewnie włożyć do jednej andyjskiej doliny i nawet nikt by się nie zorientował.
Tymczasem my trafiliśmy do wioski Tinki, 100 kilometrów na południowy wschód od historycznej stolicy Inków - Cuzco. Autobusem pokonuje się ten dystans, czasem z przesiadką w Urcos, ale są też kursy bezpośrednie, trwające około trzy godziny. Nagrodą jest targ i ciepły napój z komosy ryżowej, pożywnej i... podnoszącej na duchu (i stanowiącej najlepszy ratunek w przypadku regularnie dręczących turystów dolegliwości żołądkowych). Może to dlatego, że komosa zawsze pojawia się o poranku?
[middle1]
Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie

W ulicznym jedzeniu, prawie już zapomnianym w Europie (ewentualnie uwięzionym w naczepach modnych food trucków), obowiązuje rytm dobowy. Na ulicach takiego Cuzco czy nawet Tinki pewne produkty i potrawy pojawiają się o pewnych porach, czasem zaskakujących. Smażony kurczak o 9 rano? Żaden problem. Świeżo wyciskany sok z morwy o 1 w nocy? Proszę bardzo. Zaś chłodne andyjskie poranki - to jest czas kisielu z komosy ryżowej sprzedawanej z ręcznego wózka zaparkowanego na chodniku, wraz z kanapkami robionymi na bieżąco i w mgnieniu oka. Taka kanapka może uratować niejedną spontaniczną wędrówkę, na którą nie zdążyliśmy wcześniej zrobić zakupów.
Ale to nam w Tinki nie groziło, byliśmy przygotowani. Pętla wokół Ausangate to około 65-80 km wędrówki. Zazwyczaj zajmuje pięć albo sześć dni, w zależności którą dokładnie trasę wybierzemy. Można po drodze uzupełnić zapasy, ale punkty są dość niepewne i ograniczone do podstawowych produktów. Większość trzeba przywieźć z Cuzco.
Z Tinki ruszyliśmy szutrową drogą do góry, w głąb szerokiej doliny. Ten odcinek szlaku wędrowcy (zwłaszcza Ci z komercyjnych grup) często pokonują na siedzeniu terenówek. Wynajęcie taksówki to koszt kilkudziesięciu złotych i mocno zależy od Waszego szczęścia i umiejętności negocjacji. My zdecydowaliśmy się na 13-kilometrowy spacer.
Coraz rzadziej mijały nas samochody i inni ludzie. Odległości między domami rosły, wkrótce każdy miał już solidny kawał doliny dla siebie. Ta też robiła się coraz szersza, porośnięta niskimi trawami, trochę przypominała mi wrzosowiska północno-zachodniej Szkocji. Tylko zamiast krów i owiec tu pasły się alpaki, puchate chmurki z uśmiechem równie tajemniczym jak Mona Lisa.

Pod koniec dnia doszliśmy do wioski Upis. Za 10 soli (peruwiański sol jest warty praktycznie tyle samo co jedna złotówka) od namiotu mogliśmy się rozbić za jednym z domów i skorzystać z dobudówki, by przy stole ugotować i zjeść obiad. Za podobnie małą opłatą mogliśmy też wskoczyć do gorących źródeł. Ot, basen wykuty przy brzegu rzeki, w którym zbiera się gorąca woda.
Właśnie w trakcie tego przedszlakowego spa pierwszy raz chmury odsłoniły nam północną ścianę Ausangate. Sześciotysięcznik wcinał się w niebo potężnym skalnym murem. Co bardziej połogimi miejscami spływały małe lodowce, ale większość stanowiła goła skała. Wejście na ten szczyt jest poważnym wyzwaniem wysokogórskim, udaje się to zaledwie kilku zespołom w roku.
Mój cel był dużo prostszy - obejść Ausangate dookoła. O poranku drugiego dnia wyruszyliśmy z Upis, w stronę pierwszej wysokiej przełęczy - siodło La Arapa leży na wysokości 4850 m n.p.m., czyli kilkadziesiąt metrów wyżej niż szczyt Mont Blanc.
Tak, Andy zmieniają poczucie wysokości, a nasz szlak jest tego najlepszym przykładem. Poza samym wyjściem z Tinki szlak ani razu nie schodzi poniżej 4000 m n.p.m., a najwyższym punktem jest przełęcz Campa na 5200 m n.p.m. Nam za aklimatyzację posłużyły krótsze wędrówki do wysokości 4500 m n.p.m. i wspinanie w skałach niedaleko Cuzco. Do tego sam pobyt w mieście Inków, którego centrum znajduje się wyżej niż niejeden alpejski szczyt. Bez odpowiedniej aklimatyzacji ta wędrówka może się naprawdę źle skończyć. Zwłaszcza, że po przejściu pierwszej przełęczy nie da się już wycofać, nie zbliżając się choćby do granicy 5000 metrów.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 65% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.