Reklama

Józef Oppenheim na Kamienistej – niezwykła tatrzańska przygoda Opcia


Józef Oppenheim przeżywał w Tatrach różne górskie przygody. Niektóre z nich wywoływały na jego twarzy szeroki uśmiech, inne pozostawiały bagaż cennych doświadczeń i nie zawsze dobre wspomnienia. Ale jedna z przygód była szczególna.


 

Historia Józefa Oppenheima - narciarskie marzenia w sercu Tatr Zachodnich

 

Tekst Wojciech Szatkowski

 

Opcio, bo tak nazywano Józefa Oppenheima w Zakopanem, trafił pod Tatry około 1910 roku. Zakochał się w tym miejscu i była to zdaje się odwzajemniona miłość. Powoli stawał się człowiekiem gór i realizował swoje tatrzańskie marzenia.

Szybko objął stanowisko kierownika schroniska AZS na Łukaszówkach. Gotował w nim bigos na wyrypy, a obiekt trząsł się od salw śmiechu narciarskiej kompanii. Mało się w tym budynku spało, długo imprezowało, a życie, pełne wolności, jakże lubianej przez młodych ludzi, upajało w przenośni i w sensie dosłownym. Wieczorami dyskutowano nad celami wypraw narciarskich.

– Może Zawrat – ktoś rzucił nęcącą propozycję.

– A może Kamienista? – powiedział drugi. - Wszak tylko kompania Barabasza była tam zimą, a bazą dla nas będzie Pyszna – dodał z szerokim uśmiechem.

Tym młodzieńcem, któremu oczy biły żarem, gdy opowiadał o górskich przygodach i nartach, był Józef Oppenheim. Miał wtedy 23 lata, chłonął przygodę jedną za drugą, kochał góry całą sobą. Nie dbał o zdrowie i wygody, za to niemal tydzień w tydzień zimą ruszał na narty.

 

Michelle Pfeiffer albo Brooke Shields

 

Tak więc postanowione. Celem wycieczki narciarskiej drużyny AZS była Kamienista w Tatrach Zachodnich. Opiszmy to miejsce, zanim pojawi się na nim Opcio z towarzyszami.

Kamienista (słow. Veľká Kamenistá, 2127 m n.p.m.), dawniej nazywana przez górali Babie Nogi, wznosi się nad Doliną Pyszniańską od północy, a ponad Doliną Kamienistą (Kamenistá dolina) i dziką Doliną Hliną (Hliná) od południa. Z czasem określenie Babie Nogi przeszło z wierzchołka na potężny żleb, o długości około 1650 metrów, opadający z Kamienistej na stronę północną, wprost na wschodnią część Niżniej Pysznej Polany.

Miłośnicy długich, kobiecych nóg powiedzą przekornie, że to najdłuższe nogi na świecie. Dłuższe od nóg boskiej Marylin Monroe, czy bliższej nieco mojemu pokoleniu Michelle Pfeiffer czy Brooke Shields. Będą mieli rację. Nazwa jest pochodzenia góralskiego (ludowego), a wzięła się oczywiście stąd, że żleb przypomina swym układem kobiece nogi. Tak przynajmniej twierdzą autorzy przewodników i górskich opisów. W żlebie tym, od góry dość stromym i szerokim, zwężającym się ku dołowi, jest kilka progów. Otaczają go skały i wystają w nim kamienie. Odegra on pewną rolę w opisywanej wycieczce, ale nie wyprzedzajmy faktów.

 

Nie ma tutaj szlaku

 

Dzisiaj przez Kamienistą przebiega granica polsko-słowacka. Nie ma tu żadnego znakowanego szlaku. Podobnie było w czasach Oppenheima, z tą niewielką różnicą, że była to granica Polski i Czechosłowacji, a w opisywanym 1910 roku – granica Galicji i Węgier.

Kamienista znana była już od kilku lat tatrzańskim narciarzom wysokogórskim, którym przewodził wówczas stateczny, ale otwarty na narciarstwo i młodych ludzi dyrektor Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem – Stanisław Barabasz oraz pionier zakopiańskiego narciarstwa – Mariusz Zaruski. Została przez nich zdobyta w zimie 1909 roku. Barabasz wykonał około sześciu zdjęć z tej wyprawy. Wieść niesie, że narciarze spotkali na szczycie stado 11 kozic. To kolejny dowód na to, że kozice wcale nie obawiają się narciarzy. W zbiorach spadkobierców Barabasza zachowały się fotografie z tej wyprawy. Pokazywały pasję do nart i gór. Mimo prymitywnego sprzętu, nart bez krawędzi i jednego, bambusowego kija, nie można było odmówić zdobywcom Kamienistej - odwagi, brawury i wiary we własne siły. Teraz w ich ślady szedł ze swoimi kompanami Józio. Też wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę.

 

Narciarskie Eldorado albo randkowa ciastkarnia

 

Wyjście na Kamienistą wymagało dotarcia z Zakopanego na Kiry, do wylotu zawsze pięknej Doliny Kościeliskiej. Stąd narciarze ruszali już na nartach, objuczeni potężnymi plecakami. Z Kir w godzinę, dwie dostawali się na Wielką Polanę Ornaczańską (ok. 1100 m n.p.m.). Tutaj skręcali w lewo, kierując się za przekreślonymi znakami niebieskimi, które na świerkach malowali Oppenheim z Ziętkiewiczem.

Narciarze szli jeden za drugim, wzdłuż skrytego pod śniegiem Potoku Pyszniańskiego, potem pokonywali Dolińczański Potok śnieżnym mostem i wchodzili w legendę Pysznej. Przepiękne to miejsce, jedno z najpiękniejszych oraz najbardziej dzikich w Tatrach Zachodnich. Pyszniański bór szumiał pod naporem wiatru, a widoki na Błyszcz (2159 m n.p.m.) i okoliczne turnie wynagradzały trud podejścia.

– Idziemy wolno, ale stale – rzucił za siebie od niechcenia Oppenheim.

Nie poganiał towarzystwa, bo wszyscy wiedzieli, co mają robić, i po co tu przyszli. Ci ludzie – przyjaciele Opcia – znali się jak łyse konie. Niejeden dzień i niejedną noc spędzili w Tatrach i to w przeróżnych warunkach.

Po godzinie podejścia przechodzili przez Babi Potok i skręcali w prawo na niewielką śródleśną polanę, gdzie stał przysypany śniegiem pasterski szałas. Oppenheim wyciągał z plecaka klucz do schroniska, zwany „korcobą’ i próbował otworzyć wrota do pyszniańskiego raju. Zamki zgrzytały, ale po kwadransie zmagań z żelastwem puszczały i ludzie wchodzili do środka.

W izbie z piecem zapalali świece, w kącie ustawiali narty, kijki i plecaki. Każdy wyciągał z plecaka, co miał najlepszego i kładł na stół. Cienie postaci odbijały się na ścianach, piec powoli wypełniał izbę przyjemnym ciepłem. Szerokie uśmiechy na twarzach świadczyły o tym, że tym ludziom ze sobą jest bardzo dobrze. Zakopiańczycy kochali to miejsce. Dawną Pyszną zwali narciarskim eldorado lub „randkową ciastkarnią”, bo nieraz zachodziły tu na randki zakochane pary.

– Dzisiaj, rypcium pypcium, szybko kładziemy się spać, bo jutro pobudka o szóstej – zarządzał Opcio. Wieczór dogasał jak ogień na piecu. Powoli na pryczach towarzystwo zasypiało.

 

W samym sercu Tatr

 

Pobudka przyszła o ustalonej porze. Znowu buchał ogień na piecu, a Opcio przyrządzał jajecznicę z kiełbasą. Idealny podkład pod solidną wyrypę. Towarzystwo budziło się, a któraś z pań przygotowała aromatyczną kawę. Ona wybudzała tych, którym najciężej rano było stanąć na nogi.

Szykowano sprzęt, smarowano narty i około ósmej narciarze jeden za drugim, szli w stronę kociołka pod Pyszniańską. Pogoda na niebie dobra. Z kociołka narciarze, już z nartami na ramieniu, gramolili się powoli na Pyszniańską Przełęcz (1791 m n.p.m.). Teren jest tu stromy. Buty szukały oparcia na zlodzonej skale. Wreszcie koniec mordęgi! Zakosem w prawo wchodzili na przełęcz. A potem w niecałą godzinę dotarli na szczyt Kamienistej.

Piękna panorama rozpościera się z tego miejsca. Na południu widać zalane słońcem słowackie doliny, Liptów (Liptov) i Niżnie Tatry (Nízke Tatry). Po lewej ręce widoczne są jak na dłoni strzeliste turnie Tatr Wysokich. Wśród szczytów na wschodzie wyróżnia się potężny Lodowy Szczyt (2627 m n.p.m.), z północnymi ścianami pokrytymi wiecznie, nawet latem, śniegiem. Widać też Rysy ze słynnym żlebem. Zza grani wynurza się Wysoka o butelkowatych kształtach i morze turni oraz wysokogórskich dolin, przywołujących na myśl góry najwyższe i pasujących bardziej do Alp, czy Himalajów niż do maleńkich Tatr.

Po prawej widoczne są bardziej kopulaste, mniej wybitne szczyty Tatr Zachodnich: Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.), wbijający się głębokim klinem pomiędzy Błyszcz a Kończysty Wierch (2002 m n.p.m.), stromy Wołowiec (2063 m n.p.m.), długi grzbiet Ornaku i reszta tego tatrzańskiego towarzystwa. Widok zamykają położone na północy wielkie masywy Królowej Beskidów, czyli Babiej Góry, Pilska – góry zbójników i lesiste Gorce z Turbaczem – gorczańskim gazdą i Lubaniem na czele. Będąc na Kamienistej, odnosi się wrażenie, że jest się w sercu gór. Piękne to uczucie. Myślę, że podobne emocje targały sercem i wyobraźnią Oppenheima oraz jego towarzyszy.

 

Po grani i po szreni

 

Powoli narciarze szykowali się do zjazdu. Odpinali foki, które chowali do plecaków, zapinali wiązania, ubierali kurtki. Rozpoczynali zjazd z Kamienistej w stronę żlebu Babie Nogi. Opcio miał wtedy przygodę, która mogła zakończyć się tragicznym finałem.

Stanisław Zieliński w kultowej książce „W stronę Pysznej” tak opisał te wydarzenia: „Na Przełęczy Pyszniańskiej narciarze trafili na szreń, a pod Kamienistą na wypolerowany wiatrem lód. Nie nosiło wtedy bractwo raków w plecaku na co dzień. Nie stać ich było na luksus pełnego ekwipunku górskiego. Podczas gdy starsi i ostrożniejsi deliberowali, co robić, Oppenheim, zniecierpliwiony zwlekaniem, na los szczęścia puścił się po szreni. Kiepskie narty, o mocno już zaokrąglonych kantach, nie wytrzymały pędu na stromiźnie. Ślizgając się po twardej nawierzchni, zaczęły ponosić ku przepaści niefortunnego amatora »jazdy za wszelką cenę«. W pewnym momencie Józio machnął kozła, upadł i poleciał z pieca na łeb prosto w rozwarte Babie Nogi, jak zwykli nazywać górale żleb odchodzący spod szczytu Kamienistej ku wylotowi Pysznej”.

 

Falowanie i spadanie

 

Dalsza jazda w tych warunkach była coraz bardziej niebezpieczna. Opcio zaczął się zsuwać, na nartach pozbawionych przecież krawędzi, w czeluść żlebu.

Jeszcze raz zajrzyjmy do książki. „Wreszcie Oppenheim upadł i zaczął się zsuwać w dół po stromym zboczu. Towarzysze struchleli. Józio, wymachując bambusem, spadał w zawrotnym tempie. Wreszcie znieruchomiał, hen, na samym dole. Nie reagował na wołania, choć towarzysze raz po raz krzyczeli »Józiu! Józek!«. Nie odpowiadał ani głosem, ani ruchem. Markotni przyjaciele ruszyli po towarzysza. Minęły dobre dwie godziny, zanim lawirując tędy i owędy, na nogach i na nartach dotarli do leżącego nieruchomo Józia. Żył, ale jedyną oznaką życia były nieustanne mdłości. Nie był w stanie poruszyć ręką ani unieść głowy. Uratował go bambus, który przytomnie do końca ściskał w dłoni i którym ryjąc w śniegu, uchronił się od rozbicia o skałki lub kamienie. Przeniesiono Józia do schroniska na Pysznej. Tam trzy dni bawił w »bałtyckim porcie«. Potem torsje ustały i Józio o własnych siłach powlókł się na Łukaszówki”.

Po kilku dniach w Zakopanem Opcio był już sobą. Wesoły, błyskotliwy i szarmancki wobec kobiet. Udane zakończenie wyrypy i powrót z Pysznej na Łukaszówki było za każdym razem dobrą okazją do zabawy. Trzeba było w końcu oblać szczęśliwy powrót Oppenheima po upadku z tak wysokiego szczytu, jakim była Kamienista. Wieczorne spotkania znowu ciągnęły się pewnie do rana.

„Po każdej »wyrypie« schronisko AZS-u huczało jak wiosenny potok. Ale w tych bibach i w ówczesnym »piciu na umór« więcej było wrzawy, zabawy niż prawdziwej, ścinającej z nóg pijatyki. Chociaż… zdarzało się różnie. Na usprawiedliwienie Józia trzeba powiedzieć, że było to w Nowy Rok. Wracając do siebie – mieszkał w pokoiku na strychu – potknął się, rymnął jak długi na podłogę i natychmiast zasnął. Sprawa kiepska: strych przewiewny, a mróz tęgi, ze dwadzieścia stopni. Rano, kiedy Józio nieco oprzytomniał, poczuł na twarzy chropowaty język Bacy. Wierne psisko po swojemu zaopiekowało się podchmielonym panem. Położył się na Józiu, grzał kudłatym ciałem, odpędzając w ten sposób zapalenie płuc albo jakieś inne, jeszcze gorsze licho” („W stronę Pysznej”. Tak zakończyła się przygoda Opcia na Kamienistej.

 

Jazda za wszelką cenę

 

Te wydarzenia nie poszły na marne. W swoim przewodniku narciarskim z 1936 roku Opcio przestrzegał przed, taką jak wtedy, „jazdą za wszelką cenę”. Wszak mogła się dla niego skończyć poważną kontuzją albo czymś znacznie gorszym.

Te i inne, liczne przygody Oppenheima w Tatrach i Zakopanem, znajdziecie w mojej nowej książce „Józef Oppenheim – przyjaciel Tatr i ludzi”. Ukazała się nakładem Wydawnictwa LTW i Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, które użyczyło szereg wspaniałych, tatrzańskich zdjęć autorstwa Oppenheima. Magazyn Na szczycie jest partnerem medialnym tej książki.

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 7(17)/2021.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: Materiały źródłowe pochodzą z Muzeum Tatrzańskiego Aktualizacja: 07/11/2025 19:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do