Reklama

Piotr Pustelnik: Jak Zostałem Naczelnym Górskiego Magazynu

Nie lubię jubileuszy. Pachną starością, zmuszają do popatrywania wstecz, wyglądają jak nostalgia. Ale mają jeden urok. Przypominają, że się coś przeżyło. Bo to „coś” może być ciekawe, niespodziewane i nawet inspirujące.

 

Czas na jubileusz

 

Nie lubię jubileuszy. Pachną starością, zmuszają do popatrywania wstecz, wyglądają jak nostalgia. Ale mają jeden urok. Przypominają, że się coś przeżyło. Bo to „coś” może być ciekawe, niespodziewane i nawet inspirujące.

No to popatrzmy wstecz… Zanim zacznę komplementować pismo, redaktora naczelnego, redakcję i innych sprawców tego bałaganu, który nazywa się „Na szczycie” Magazyn Ludzi Gór, przypomnę jak to było ze mną. Niewielu bowiem pamięta, że z pismem ludzi gór, osobą redaktora naczelnego i niektórymi osobami z redakcji mam sporo wspólnego. A było to tak…

Dawno, dawno temu siedziałem sobie spokojnie w małym pokoju w Politechnice Łódzkiej, gdzie od wielu lat pełniłem „zaszczytną” funkcję adiunkta, czyli pracownika naukowo-dydaktycznego. Wykładałem, prowadziłem ćwiczenia i projekty, a w międzyczasie wymyślałem i organizowałem wyprawy w góry wysokie. Ten duopol sprawdzał się genialnie, głównie dzięki przychylności moich kolegów i koleżanek, którzy zapełniali moje absencje w pracy i moich szefów udających, że moich absencji nie widzą. I tak byłoby do końca dni moich na uczelni albo w górach wysokich, gdyby nie pewna niespodziewana wizyta.

Pięknego dnia do mojego pokoju w pracy weszli: starszy, lekko siwy pan, młoda dziewczyna i lekko hipisowski młodzieniec. Przedstawili się i nie bacząc na moje rosnące zdziwienie, wyjawili mi cel wizyty. Starszy pan powiedział, że ma dla mnie propozycję objęcia funkcji redaktora naczelnego świeżo powstałego pisma górskiego o prostej nazwie „n.p.m.”. Na moje całkowicie zasadne pytanie, dlaczego ja, hipis odpowiedział, że jak wpisał w wyszukiwarkę „rozpoznawalny, światły himalaista”, to mu wyszedł na pierwszym miejscu Pustelnik. Chyba ściemniał z tą wyszukiwarką, ale „łyknąłem” ten komplement i nie chciałem go „dobijać” innymi rozpoznawalnymi i światłymi, jacy mi się od razu przypomnieli.

Szybko przeleciałem w myślach listę moich kompetencji i nie wyszło z tego, że mam jakieś związane z prasą. Poprosiłem o czas do namysłu i delegacja chyba niezbyt szczęśliwa, że nie podskoczyłem z radości po takiej propozycji, wróciła do Poznania. Ale to nie tchórzostwo kazało mi to zrobić. Po prostu nie lubię brać się za coś, o czym nie mam pojęcia albo wydaje mi się, że nie mam.

Zadzwoniłem więc do mojego dobrego kolegi Pawła Jędrasa, który był wtedy redaktorem naczelnym łódzkiej „Gazety Wyborczej”, a wcześniej radiowcem, czyli człowiekiem mediów pełną gębą i zapytałem go wprost, co o tym sądzi? Powinienem się zgodzić czy nie? Odpowiedział krótko, że tak, bo znam się na materii, czyli na górach, środowisku i wszystkim wokół, a technikaliami redagowania gazety miałem się nie przejmować, bo od tego są fachowcy w postaci na przykład sekretarza redakcji. Przy okazji opowiedział mi anegdotę z czasów międzywojnia...

Tak więc Paweł suma summarum trochę mnie pocieszył, a trochę nie. Ale po prawie bezsennej nocy podjąłem decyzję, zadzwoniłem do redakcji w Poznaniu i powiedziałem, że się zgadzam. I co? Wbrew wszelkim moim obawom był to jeden z piękniejszych fragmentów mojego życia...

Jeździłem do Poznania na kolegia redakcyjne, godzinami gadaliśmy o tym co zamieścić ,a czego nie, wykłócaliśmy się z grafikami o kształt stron, czcionki, etc. Ówczesna redakcja składała się z samych entuzjastów gór, więc merytorycznie ogarniałem linię pisma.

Jeśli ktoś choć przez chwilę pomyśli, że to była idylla, to się grubo myli. Jak w każdym przedsięwzięciu biznesowym ekonomia dawała popalić i nasze zapędy, by stworzyć coś na miarę amerykańskiego miesięcznika „Outside” skutecznie hamował wydawca, mówiąc, że „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Więc było, i słodko, i gorzko, ale zawsze wesoło i przyjaźnie. Lata leciały, ludzie przychodzili i odchodzili, a wydawca coraz częściej wspominał o „świeżej krwi”. Aż pewnego pięknego dnia pojawił się w mojej pracy i dał mi do podpisania dwa dokumenty...

Smutne? Tak, bardzo. Ale taka pewnie musiała być rzeczy kolej. Stare odchodzi, nowe przychodzi. Ja i mój zespół odeszliśmy. Przyszedł nowy naczelny i nowa ekipa. Pismo trwało i to było najważniejsze. Ja zachowałem cudowne wspomnienia, a zespół, który dalej prowadził pismo kontynuował misję i działa do dziś. Tylko, że nie jest już to „n.p.m.”, tylko magazyn „Na szczycie”. Super, prawda?

Pewnie zastanawiacie się (Wy redakcja) jak było i jak będzie? Odpowiedź jak było, dali Wam czytelnicy. Czytali Was, czytają i będą (wierzę w to) czytać. To najlepszy dowód wprost. Odpowiedź jak będzie, musicie znaleźć Wy. Musicie podążać za zmieniającym się światem. Obserwować, opisywać, analizować i ilustrować. To jest proste i trudne zarazem zadanie.

Jedno jest pewne. Od lat wszyscy mądrzy tego świata wieszczą zmierzch pism drukowanych. Że niby media elektroniczne wyprą te staromodne, papierowe. Może kiedyś tak będzie, ale na razie jeszcze nie. I póki tak jest, to trzeba dalej drukować.

Może jestem staromodny, ale żaden internet nie zastąpi mi tego uczucia, jakiego doświadczam, dotykając aksamitny papier okładki Waszego pisma. Przeciągam delikatnie palcami po fakturze papieru i otwieram pierwszą stronę. Wspaniałe uczucie. Ekran monitora komputerowego takiej magii nie ma. I nie będzie miał. Zatem dziękując Wam za to, że trwacie, życzę następnego jubileuszu. Wierzę, że będzie.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 15/02/2025 23:52
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do