Ukazała się książka Marcina „Yeti” Tomaszewskiego „Tato”. To opowieść o próbie godzenia dwóch odmiennych światów – wielkich ścian i domowego zacisza.

„Tato” nie jest typową opowieścią wyprawową, co zresztą zapowiada sam tytuł. Mówi wprawdzie o górach, ale punkt ciężkości przesuwa w stronę rodzicielstwa i odpowiedzialności za bliskich. Marcin Tomaszewski wyruszył pod siedmiotysięcznik Jannu na zaproszenie Elizy Kubarskiej, która miała tam kręcić dokument o wysokogórskiej wyprawie widzianej oczami nie tyle himalaistów, ile Szerpów. Jannu wybrano nieprzypadkowo: to święta góra, na której wierzchołek według Szerpów nie powinno się wchodzić, tymczasem jej ogromne ściany stanowią marzenie wielu wspinaczy. Te marzenia nie były obce także Marcinowi Tomaszewskiemu. W końcu, jak sam przyznaje: „nic tak nie nakręca jak niewiadoma i owoc zakazany”.
„Tato” od początku miał być opowieścią wielowątkową, połączeniem relacji z postępów w ścianie z „podróżą w głąb siebie”. Wewnętrzna przemiana, a zwłaszcza dojrzewanie do roli ojca, o którym sporo mówi książka, nie wiązało się oczywiście z tą konkretną wyprawą. Dla Tomaszewskiego Jannu był jedynie pretekstem, by podzielić się z czytelnikami przemyśleniami od dawna kotłującymi się w jego głowie. Trudno pozbyć się jednak wrażenia, że ta opowieść wybrzmiałaby znacznie mocniej, gdyby wyprawowe wydarzenia ułożyły się w odmienny sposób.
Nie zdradzę wiele, pisząc, że Yeti po dotarciu do bazy niemal natychmiast zrezygnował z wejścia w ścianę. Tę decyzję przeczuwa się niemal od pierwszej strony książki. Tymczasem najeżona niewiadomymi, niebezpieczna w samym swoim założeniu wspinaczka dziewiczym terenem na pewno pozwoliłaby dogłębniej wybrzmieć niektórym myślom zawartym w tekście. Nadałaby im większą wagę i znaczenie. Błyskawiczne odpuszczenie wyjścia w górę ma po prostu swoją konsekwencję – zmienia perspektywę książki. Całą nadbudowaną nad tym wydarzeniem opowieść łatwo uznać za szukanie usprawiedliwiania, a nie drogę prowadzącą w głąb siebie.
Takie odczytanie książki wydaje się o tyle zasadne, że „Tato” wbrew zapowiedziom nie proponuje pogłębionych refleksji nad wyborami, jakie – by zacytować tekst z okładki – „stawia życie przed tymi, którzy góry ukochali ponad wszystko”. Trudno bowiem za odważny i ciekawy, wnoszący coś nowego, uznać zestaw dość oczywistych stwierdzeń i banalnych, schematycznych formułek o odpowiedzialności, poziomie akceptowalnego ryzyka, szczęściu rodziny oraz odnajdywaniu spokoju w miłości. A takimi właśnie truizmami karmi nas z nadmiarem Tomaszewski.
W wielu miejscach narracja osuwa się w wygłaszanie złotych myśli, autor natomiast popada w błogie samozadowolenie. Tylko momentami, na przykład w przywoływanych snach czy zakończeniu książki, mamy wrażenie, że Yeti odkrywa swoje prawdziwe lęki i pozwala dotknąć nam czegoś ważnego. Ładnym wizualnym dopełnieniem tych znaczących fragmentów są rysunki jego córki Mai.
To wszystko powoduje, że trudno uznać „Tatę” za książkę przemyślaną i udaną. Spotkanie z Jannu i Yetim warto jednak kontynuować. Dokument „Ściana cieni” Elizy Kubarskiej, który powstał z wyprawy, zapewnia emocje, egzystencjalne pytania i niezwykłą wspinaczkę. Czyli wszystko to, co mogło się znaleźć, a czego finalnie zabrakło w „Tacie”.
Marcin Tomaszewski, „Tato”, Bezdroża 2021.
Cena: 39,90 zł
Ocena: 4/6
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!