Klimatyczne schroniska sudeckie, pierwowzór szwajcarskiego Davos, alpejska mieścina, a także gościnni ludzie oraz inwazja robactwa – to wszystko spotkało nas podczas drugiej części wędrówki dookoła Polski.
Druga część projektu „Pieszo Dookoła Polski” prowadzi przez Sudety, ich klimatyczne schroniska, malownicze miasteczka i nieoczywiste miejsca pełne historii. To opowieść o ludziach, spotkaniach, trudach wędrówki i odkrywaniu górskiej Polski na własnych nogach.
Tekst Milena Witecka-Sznajder
Pierwszą część naszego projektu Pieszo Dookoła Polski, którą opisaliśmy w jednym z poprzednich numerów „Na Szczycie”, zakończyliśmy w Ustroniu. Po zejściu z Głównego Szlaku Beskidzkiego byliśmy ciekawi, czy może nas spotkać coś jeszcze bardziej spektakularnego. I tak, kilka niespodzianek po zachodniej stronie kraju się trafiło.
Na początek czekał nas odcinek tzw. Łącznika Śląskiego. Ze Skoczowa do Jastrzębia wybraliśmy trasę turystyczną. Żeby nie było niedomówień, turystyczna to była tylko z nazwy, bo prowadziła choćby przez stawy hodowlane. Albo nagle droga się urywała i prowadziła przez... plantację pokrzyw i to po same ramiona. Stary, niczym Indiana Jones z maczetą, zaczął wymachiwać kijkami, by nieco odgarnąć nieprzyjazne chaszcze i zyskać pole widzenia. Dalszą część trasy dobieraliśmy już tylko koncentrując się na trasach rowerowych.
W drodze do Prudnika, gdzie swój początek ma Główny Szlak Sudecki, spotkaliśmy grupę wolontariuszy, znaną wśród biegaczy jako Załoga Górska. Wracali z Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Ależ to była wspaniała niespodzianka. Zresztą na dalszej drodze mieliśmy sporo szczęścia do niezwykłych spotkań. Choćby w Kudowie-Zdroju, nocowaliśmy u Heli, czyli u Wojtka Helińskiego, najsłynniejszego konferansjera na imprezach górskich i biegowych. Jego „serki z pasterki sialalalala…” są chyba znane wszystkim uczestnikom festiwali górskich.
Główny Szlak Sudecki liczy około 444 km i ma 15 tys. metrów przewyższeń. Zaczyna się w Prudniku i prowadzi przez Góry Opawskie, Złote i Masyw Śnieżnika. Dalej są Góry Stołowe, Sowie, Karkonosze i wreszcie Izery, gdzie kończy się w Świeradowie-Zdroju. GSS – podobnie jak jego beskidzki odpowiednik - również oznaczony jest kolorem czerwonym. Choć sudecka trasa omija kilka głównych szczytów, jak choćby Śnieżnik czy Śnieżkę. Koncepcja szlaku powstała bowiem w 1947 roku. Wtedy granice były mocno strzeżone przez służby mundurowe.

Zaczęło się źle. Na początku GSS zaatakowały nas meszki, pająki i inne robactwa. Inwazja była tak wielka, że w drodze do Lądka-Zdroju po kolei zaczęły puchnąć mi różne części ciała. Nie obyło się bez pomocy medyków i 10-dniowej kuracji antybiotykami. Dopiero jak moja twarz, ręce i nogi przestały wyglądać jak Bubble Waffle, mogliśmy ruszyć dalej.
Po przejściu GSB, ktoś może czuć niedosyt, wchodząc na GSS. Ale moim zdaniem Sudety mają jeden wielki atut – to schroniska i ich klimat. Pierwsze, w którym nocowaliśmy, leży pod samym Śnieżnikiem. Atmosfera jest tu naprawdę prawdziwie górska, zwłaszcza wieczorem. Gdyby nie fakt porannej pobudki, myślę, że dopiero o świcie kończylibyśmy górskie Polaków rozmowy.
Z hali zeszliśmy do Międzygórza. Miejscowości innej od wszystkich górskich miasteczek w Polsce. Jak byłam tu pierwszy raz, to kręciłam głową z niedowierzaniem. Architektura przypomina bowiem alpejską wioskę, a nie typowy górski kurort w naszym kraju. Szkoda, że jest trochę zaniedbana, ale i tak widać spory progres w porównaniu z wizytą sprzed kilku lat. Część budynków odnowiono, ulice mają nową nawierzchnię. A na deser piękny Wodospad Wilczki. Nie dziwię się, że nazywają go polską Niagarą.
Kolejne schronisko z klimatem to Jagodna w Górach Bystrzyckich. Szczyt o tej samej nazwie, który miałam okazję zdobyć w czasie projektu Korony Gór Polski, średnio mnie zachwycił. Ale śmiało mogę go polecić choćby rodzicom z dziećmi. Podejście jest krótkie, a trasa przygotowana tak, że można wjechać nawet z wózkiem. Za to jak już zejdziecie ze szczytu, to koniecznie idźcie prosto do schroniska na racuchy. Na ten specjał zjeżdżaja się tu cała okolica. A jak już o słodkich niespodziankach mowa, to w nieodległej Orlicy w Zieleńcu koniecznie skosztujcie sernik na zimno. Po 47 km wędrówki naprawdę podniósł nam uszy do góry.
Z kolei w Zygmuntówce w Górach Sowich zachwycił nas niesamowity widok, jaki myślę każdy z nas chciałby mieć przed oczami codziennie, gdy tylko je otwiera – nic, tylko góry! Do tego atmosfera i wnętrze – tu człowiek naprawdę czuje, że żyje. Napomknę jeszcze tylko o zupie z soczewicy. Jeśli macie w nogach trochę kilometrów i chcecie odżyć, to obowiązkowo musicie jej skosztować.

Tuż przed Andrzejówką w Górach Kamiennych mapa wskazała przejście, którego praktycznie nie było. I tak jeden kilometr szliśmy niemal pół godziny non stop pod górę. Za to po wzięciu prysznica i rozstawieniu namiotu, można było delektować się widokiem na pobliską Waligórę. Niektórzy ustawili nawet leżaki, bo wieczorem miał zacząć się spektakl spadających gwiazd. Sama chciałam go obejrzeć, ale zmęczenie wzięło górę.
Z Andrzejówki zeszliśmy do Sokołowska. Ponoć na wzór tej miejscowości powstało słynne, szwajcarskie Davos. Ale dziś Sokołowsko nieco zmarniało, choć nadal możemy zobaczyć „sanatorium grozy”, które było pierwszym na świecie sanatorium dla chorych na gruźlicę. Niegdyś mieszkał tu również znany reżyser Krzysztof Kieślowski. Przypominają nam o tym dwie tablice upamiętniające jego pobyt w miasteczku, a także cykliczny festiwal poświęcony jego twórczości.
3000 km na naszym butomierzu wybiło w Karkonoszach. Pogoda dopisała, bo burza pojawiła się dopiero wtedy, gdy już przeszliśmy je całe i schowaliśmy się w schronisku na Hali Szrenickiej. To był jeden z niewielu dni podczas wędrówki, kiedy na poważnie chciałam się wycofać. Opuchlizna na nogach nie chciała zejść, każdy krok sprawiał trudność. Na szczęście rano się polepszyło i myśl o powrocie zeszła na drugi plan.

Po takich pysznościach jak Góry Stołowe, Sowie i Karkonosze jeszcze jeden rarytas był przed nami. Byliście już w Izerach, często nazywanych mniej lubianymi sąsiadami Karkonoszy? Ta opinia jest zupełnie niezrozumiała. Izery to raj dla rodzin z dziećmi. Jest tu mnóstwo ścieżek spacerowych, a zimą zapraszają świetnie przygotowane trasy dla narciarzy biegowych. Syberyjska natura tych gór sprawia, że śnieg w okolicach Hali Izerskiej leży od listopada do maja. I tak w Świeradowie-Zdroju skończyliśmy zarówno Główny Szlak Sudecki, jak i górską część naszej wędrówki dookoła Polski. Ważny etap wędrówki przeszedł do historii.
Dalej ruszyliśmy na północ. Po zachodniej stronie Polski spotkaliśmy wielu przyjaznych ludzi, którzy udzielali nam schronienia w swoich domach. Po zejściu z gór rzadko rozbijaliśmy nasz namiot-cytrynę, a niektóre spotkania przeciągały się nawet do dwudniowych wizyt. O tej fali dobroci, która zalała nas równie mocno jak często padający wtedy deszcz, moglibyśmy opowiadać wiele godzin. Mamy nadzieję, że kiedyś będziemy mogli zwrócić to dobro - jak nie tym samym osobom, to chociaż innym wędrowcom.
Co utkwiło nam w pamięci z zachodniej Polski? Choćby Przemkowski Park Krajobrazowy w północnym rejonie województwa dolnośląskiego z rozpostartymi na jego terenach wrzosowiskami i stawami, które można podziwiać z wieży widokowej. Z kolei Lubuskie nie bez powodu nazywane jest Płucami Polski. W wysokich, zielonogórskich lasach można złapać porządny oddech. Są tu dobrze znakowane, szerokie szlaki piesze i rowerowe. Naszą uwagę zwrócił też zrewitalizowany zespół parkowo-pałacowy w Zatoniu. Drugim lubuskim odkryciem jest Słońsk. Miasteczko fascynujące nie tylko pod kątem przyrody, w końcu znajduje się tu Park Narodowy "Ujście Warty", ale także historii. Zobaczycie tu choćby ruiny pałacu Joannitów.
Wchodząc na Pomorze Zachodnie czuliśmy się już niemal jak u siebie, a jednak i tu zaskoczyła nas choćby uroda lasów Cedyńskiego Parku Krajobrazowego czy Kostrzyckich Rozlewisk. Trafiliśmy też na bardzo widokową ścieżkę rowerową nr 20. Jest to Trasa Pojezierzy Zachodnich. Każdemu miłośnikowi dwóch kółek polecamy wyruszyć tą drogą. I zatrzymajcie się koniecznie w kolorowo i kwieciście przygotowanej stacyjce w Klępiczu niedaleko Cedyni, gdzie można samemu przyrządzić sobie gorący napój, na jaki tylko mamy ochotę. Polecamy również pobliski Moryń, miasteczko położone nad godnych rozmiarów jeziorem Morzycko w otulinie Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. Poza naturalnie urodziwym zbiornikiem wodnym i uroczym ryneczkiem, jest tu park pełen zieleni, a w nim Aleja Gwiazd Plejstocenu.

Ostatnie trzy dni naszej czteromiesięcznej wędrówki dały nieźle w kość. Mapy czeskie wyjątkowo z nas zakpiły i odcinki okazały się dłuższe niż zakładaliśmy. Na ostatnich kilometrach już nawet poziom cukru mi spadł, tylko tym razem nie wiem, czy ze zmęczenia czy z wrażenia.
Kiedy tak dreptaliśmy ostatnie kilometry, nagle podjechał bus, z którego wybiegli nasi znajomi z transparentem „Witamy w domu”. Wszyscy razem weszliśmy do Pobierowa, a tam przy restauracji Sabat czekał na nas komitet powitalny z chlebem, solą i kanapką z dżemem oraz z moją mamuśką na czele. Nie powiem, łezka w oku się zakręciła. Pomyślałam, że to była piękna pod wieloma względami podróż, ale dobrze już być w domu.
Prudnik - Głuchołazy 38 km
Głuchołazy – Unikowice 4 2km
Unikowice – Lądek-Zdrój 32 km
Lądek-Zdrój – Schronisko pod Śnieżnikiem 23 km
Schronisko pod Śnieżnikiem – Schronisko Jagodna 33 km
Schronisko Jagodna – Kudowa-Zdrój 47 km
Kudowa-Zdrój – Ścinawka Średnia 41 km
Ścinawka Średnia – Schronisko Zygmuntówka 35 km
Schronisko Zygmuntówka – Lutomia Górna 18 km
Lutomia Górna – PTTK Andrzejówka 26km
Schronisko Andrzejówka – Lubawka 30 km
Lubawka – Camp 66 k. Karpacza 32 km
Odpoczynek
Camp 66 – Hala Szrenicka 25 km
Hala Szrenicka – Świeradów Zdrój 29km
(kolejne dni wiodły przez niziny)
Golczewo - Pobierowo 32 km
Łącznie 3568 km
Tekst ukazał się w wydaniu nr 9 (19)/2021
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie